Niewidzialna ręka
ambitnie ::: 2013-09-08 ::: 1700 słów ::: #403
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Stawiam dolary przeciwko złotówkom, że tematy rynkowe bliskie są sercu wielu spośród odwiedzających Blogrysa. Co prawda chyba nigdy dotąd nie pisałem bezpośrednio o ekonomii, lecz notki poświęcone piractwu, finansowaniu kultury i "kupowaniu" głosów były hojnie komentowane. Wiem też, że wśród subskrybentów moich wynurzeń znajduje się przynajmniej jeden neoliberał i przynajmniej jeden zwolennik gospodarki centralnie planowanej. Przeczytawszy więc nader interesujący (choć długi i po angielsku) artykuł Lisy Herzog o rynku, wiedziałem, że muszę opublikować na Blogrysie bryk – po części po to, by samemu wszystko sobie poukładać, po części po to, by podlać blog koncentratem ekonomicznej wiedzy. Nadzieja na ożywioną dyskusję też zrobiła oczywiście swoje. Argumenty za i przeciwko (wolnemu) rynkowi są niewątpliwie bardziej flejmogenne niż porównywanie Kaczyńskiego do Saurona. ...
Zacznijmy jednak od definicji. Czym jest rynek? "Zespołem mechanizmów umożliwiających kontakt producentów z konsumentami" (Wikipedia), "instytucją, w ramach której osoby lub zbiorowi aktorzy wymieniają towary i usługi (Herzog), lub, bardziej ogólnie, "całokształtem stosunków handlowo-gospodarczych" (Doroszewski)1. Rynek może być mniej lub bardziej konkurencyjny, choć nas interesował będzie "wolny rynek" w powszechnym znaczeniu tego słowa, taki z rywalizującymi sprzedawcami, z mnóstwem nabywców, z podażą i popytem oraz ze swobodą handlową. Jest to podstawowy sposób rozprowadzania dóbr w społeczeństwie, chociaż jak wiemy z historii, eksperymentowano także z centralnie sterowaną redystrybucją. Utopijną alternatywę dla rynku stanowi natomiast autarkia, czyli ustrój, w którym wszyscy sami wytwarzają to, co jest im potrzebne. Ale ja drukarki trójwymiarowej ciągle jeszcze nie mam.
Ekonomia jest stosunkowo młodą nauką. O roli pieniądza wspominał już Arystoteles, ale debata o zaletach i wadach rynku wybuchła na dobre dopiero w XVIII wieku. Pionierem nowoczesnej myśli ekonomicznej był oczywiście Adam Smith. W następnym stuleciu kontynuowali ją Thomas Malthus (od strony demograficznej), David Ricardo (od strony politycznej) i Karol Marx (od strony krytyczno-społecznej). W dwudziestym wieku za rynkiem opowiadała się "szkoła austriacka" Misesa i Hayeka oraz szkoła chicagowska Miltona Friedmana. Keynes i Rawls zalecali natomiast większą ostrożność, choć nie podzielali skrajnego sceptycyzmu marksistów. Wszyscy ci panowie układali i roztrząsali długie listy argumentów przemawiających za i przeciwko wolnemu rynkowi. Niektóre z nich wchodzą ze sobą w polemikę, inne skupiają się na odmiennych aspektach zagadnienia. Ponumerujmy, wypunktujmy i sproblematyzujmy:
Za
Z1. Rynek jest wynikiem uznania prawa człowieka do posiadania i dysponowania własnością prywatną. Stanowi zarazem najważniejszy mechanizm chroniący to prawo. Ale: Bezkrytyczne, ideologiczne podejście do wolnego rynku zaprowadzi nas do leseferyzmu, którego następstwem będą wielkie nierówności w społeczeństwie. Pewna grupa obywateli zostanie zamknięta w skrajnym ubóstwie i de facto straci prawo do "posiadania i dysponowania własnością prywatną". Argument podkopuje sam siebie.
Z2. Rynek zmusza jednostki do kontaktów i budowania więzi, czyni obywateli uczciwszymi, zastępuje przemoc kompromisami i ugodami, słowem, rynki cywilizują nas i zachęcają do pokojowych, opartych na dobrodusznym handlu stosunków. Ale: Istnieje też druga strona medalu. Rynek nakłania ludzi do materialistycznego patrzenia na świat, przyczynia się do cwaniactwa, wymienia solidarność społeczną na kapitalistyczny egoizm.
Z3. Rynek nie jest regulowany arbitralnymi, odgórnymi decyzjami, ale zaangażowaniem i umiejętnościami osób uczestniczących w wymianie handlowej. Tyczy się to także rynku pracy: kto pracuje więcej i ciężej, ten na więcej może sobie pozwolić. Tak właśnie powinna wyglądać społeczna sprawiedliwość. Ale: Wszyscy wiemy, że w praktyce o naszych zarobkach decyduje nie tylko pracowitość, ale także rodowód socjoekonomiczny (np. pokierowanie naszym wykształceniem przez rodziców) oraz losowo przydzielone cechy fizyczne, psychiczne i intelektualne. Poza tym rynkowa metoda budowania społecznej sprawiedliwości przedkłada potrzeby materialne nad wartości moralne i duchowe.
Z4. Rynek jest bardzo wydajnym mechanizmem i przyczynia się do wzrostu gospodarczego. Po pierwsze, puszczenie luzem popytu i podaży powoduje, że społeczeństwo zaczyna "nieświadomie" koordynować swoje potrzeby ze sposobami ich zaspokajania. Informacje o zapotrzebowaniu na określone produkty przekazują oczywiście ich stale zmieniające się ceny. Żaden system centralnego planowania nie poradzi sobie z tym lepiej. Po drugie, rynek, dając jednostkom możliwość nieograniczonego bogacenia się, zachęca je przez to do działania i do wykorzystywania swoich talentów. Po trzecie, pojawia się również zachęta do wprowadzania innowacji produkcyjnych, co przyspiesza rozwój technologiczny. Ale: Nawet jeśli na wzroście gospodarczym korzystać będą i zamożni, i ubodzy (co nie jest wcale pewne), to rynek sam w sobie nie gwarantuje, że ci pierwsi nie będą zyskiwać na nim najwięcej. Nagromadzenie się nierówności ekonomicznych prędzej czy później doprowadzi do załamania się całego systemu, więc gwałtowny wzrost gospodarczy wcale nie jest zjawiskiem pożądanym.
Przeciw
P1. Rynek odpowiada za nierówności ekonomiczne w społeczeństwie i potęguje biedę najgorzej uprzywilejowanych grup obywateli. Prowadzi to do ich społecznego wykluczenia i ogranicza ich faktyczne prawa oraz możliwości. Pojawia się też niebezpieczeństwo wykorzystywania ubogich przez bogatych. Ale: Odpowiednie przepisy prawne zapobiegną wyzyskowi, a podatki – wielkim nierównościom. Natomiast jakieś nierówności ekonomiczne istnieć będą zawsze, bo tak już jest skonstruowany nasz świat. Marksistowscy idealiści niech sobie wreszcie odpuszczą.
P2. Mówienie o tym, że rynek daje każdemu to, na co ten ktoś zasłuży swoją pracą i zdolnościami, stanowi ideologiczną wymówkę dla osób, którym się powiodło. A powiodło im się albo dlatego, że ułatwiono im start w życiu, albo dlatego, że mieli szczęście. Tymczasem w rzeczywistości wolny rynek nieuczciwie traktuje pracowników (czyli większość społeczeństwa), ponieważ zawsze wycenia ich pracę poniżej jej faktycznej wartości, oddając pewien procent kapitalistom. Ale: Nawet jeśli "pracownicy" rzeczywiście są w gorszej sytuacji od "kapitalistów", to jednakowe dla wszystkich prawo oraz powszechny i darmowy dostęp do edukacji sprawiają, że każdy ma możliwość znalezienia się w tej drugiej grupie. Bardzo dużo, jeśli nie wszystko, zależy od przedsiębiorczości i ambicji jednostki.
P3. Zalety rynku wychwalane są zazwyczaj w ramach uproszczonego wyobrażenia o funkcjonowaniu gospodarki: każdy może własną pracą i umiejętnościami zaspokajać zapotrzebowanie na określony typ towarów i usług, a zarobione pieniądze wydawać na własne potrzeby bądź inwestować w siebie jako producenta. Tymczasem w praktyce pojawia się mnóstwo komplikacji. Przeprowadzanie transakcji kosztuje, na czym zarabiają podmioty trzecie. Rynek oddziałuje na "świat zewnętrzny", na przykład przez eksploatację zasobów naturalnych lub wytwarzanie zanieczyszczeń przemysłowych. Istnieją dobra publiczne, takie jak bezpieczeństwo czy szkolnictwo, których nie da się jednoznacznie sparametryzować przy pomocy wskaźników podaży i popytu. Wreszcie, wielu osobom nie zależy (wyłącznie) na powiększaniu zasobów materialnych, ale również na swoim relatywnym statusie. Tymczasem tylko 20% ludności może należeć do najzamożniejszych dwudziestu procent ludności, więc w wolnorynkowej grze zawsze będą zwycięzcy i przegrani. Ale: Wolny rynek nie jest przecież tożsamy z anarchokapitalizmem. Nikt nie neguje potrzeby istnienia przepisów, które będa ograniczać chciwość bankowców oraz negatywny wpływ handlu i komercji na środowisko. Wolny rynek może też z powodzeniem współistnieć z finansowanymi z podatków instytucjami pożytku publicznego. Natomiast problem relatywnego statusu jest problemem wydumanym, bo nie chodzi o to, żeby wszystkim żyło się najlepiej (co jest niemożliwe), ale po prostu, by wszystkim żyło się lepiej.
P4. Idąc za ciosem poprzedniego argumentu: Nawet jeśli przyjmiemy, że wolny rynek to najlepszy sposób na zaspokajanie materialnych potrzeb społeczeństwa, to pojawia się następujące pytanie: Do jakiego stopniu potrzeby te istnieją niezależnie od rynku, a do jakiego stopnia są przezeń tworzone? Jak silne jest sprzężenie zwrotne? Jeśli bowiem główna zaleta wolnego rynku polegać ma na spełnianiu oczekiwań, które rynek uprzednio wzbudza, to prorynkowa argumentacja szybko udławi się własnym ogonem.
P5. Pół, hm, biedy, jeśli rynek kształtuje nasze preferencje w sposób nie zagrażający na dłuższą metę ani nam, ani otoczeniu. Niestety, da się wskazać wiele niepożądanych skutków jego działalności. Wolny rynek koroduje ludzki charakter nasileniem konsumpcji. Wszechobecna możliwość handlu oziębia stosunki międzyludzkie, ponieważ stajemy się dla siebie potencjalnymi klientami i sprzedawcami, nie sojusznikami i przyjaciółmi. W perspektywie globalnej należy liczyć się natomiast z zagrożeniami ekologicznymi, z ociepleniem klimatu na czele.
Na dwa ostatnie argumenty zwolennik wolnego rynku odpowie, że jest on zaledwie narzędziem. Od nas samych zależy, czy wykorzystamy go z pożytkiem dla całego społeczeństwa, czy raczej bezmyślnie poddamy się jego ślepym mechanizmom. W końcu każda sfera ludzkiej działalności wskutek zaniedbania, ignorancji i złych decyzji może stać się źródłem opresji. Poza tym nieuczciwe jest obwinianie wolnego rynku za nieudolność instytucji, które powinny regulować jego działanie – podobnie zresztą jak nieuczciwe jest obwinianie wolnego rynku za to, że nie potrafi poradzić sobie z uprzednio istniejącymi nierównościami w społeczeństwie.
Podsumowanie
Charakter wymienionych powyżej argumentów za i przeciw przypomina, że choć wolny rynek w praktyce sprawdza się wcale nieźle – co stanowi niewątpliwie najlepszy atest, jaki można mu wystawić – to nie należy nigdy zapominać o złożonych uwarunkowaniach gospodarczo-społecznych, wewnątrz których wolny rynek zawsze musi działać. Z1 pokazuje, że wolny rynek nie będzie w ogóle funkcjonował bez (życzliwego mu) państwu. Muszą istnieć bowiem organy, które będą stały na straży prawa własności i uniemożliwiały silniejszym obrabowywania słabszych; które będą pilnować, by kontrahenci wywiązywali się z zawieranych umów.
Riposty na P1, P2 i P3 zalecają z kolei powołanie szeregu pozarynkowych instytucji, które ograniczą rozpasanie wolnego rynku i uzupełnią jego działanie powszechnym szkolnictwem, zapewnieniem bezpieczeństwa wszystkim obywatelom oraz jednolitą infrastrukturą. Skontrowanie tych trzech argumentów w inny sposób wydaje się niemożliwe. Oznacza to, że wolny rynek sam sobie nie poradzi, a libertariańskie pomysły ustrojowe muszą pozostać mrzonkami. Warto jednocześnie pamiętać, że w przeglądzie argumentów ani razu nie pojawiła się wzmianka o "państwie dobrobytu". O ile więc pozarynkowe instytucje muszą w sposób pasywny zapobiegać powiększania się nierównościom społecznym i ekonomicznym, o tyle nie jest wcale pewne, że powinny w aktywny sposób te nierówności niwelować.
Związki między wolnym rynkiem a państwem w ogóle bardzo pokomplikowały się w ciągu ostatnich dekad. Po pierwsze, handel ulega postępującej globalizacji, a ograniczonym przestrzennie państwom trudno nadążyć z jego prawną regulacją. Po drugie, krach sprzed kilku lat pokazał dobitnie, jak nieprzejrzyste zrobiły się rynki finansowe. Próba wpłynięcia na jeden parametr może pociągnąć za sobą nieprzewidziane i poważne zmiany pięciu zupełnie innych. Po trzecie, korporacje wywierają coraz większy wpływ na politykę. Szczególnie widoczne jest to w Stanach Zjednoczonych, gdzie każda chyba gałąź przemysłu prowadzi kosztowną i bezwzględną działalność lobbingową w Waszyngotnie.
Dyskutowanie o wolnym rynku wyłącznie w kategoriach podaży i popytu zafałszuje szybko rzeczywisty obraz sytuacji. Jednocześnie P4 i P5 przestrzegają nas przed niebezpiecznymi pęknięciami znajdującymi się głęboko w rynkowej idei. Z drugiej właśnie tutaj pojawia się też wielka szansa. Bo jeśli rynki potrafią na nas wpływać, to może należy zaprogramować je tak, by kształtowane przez nie potrzeby sprzyjały wartościom intelektualnym i moralnym, pogłębianiu autentycznych więzi między ludźmi oraz ochronie środowiska? Tylko czy niewidzialna ręka rynku potrafi być równie szczodra, co ta zethapeowska?
____________________
1 Nasze słowo "rynek" spowinowacone jest z niemieckim "Ringiem", choć sami Niemcy używają określenia "Markt", które, tak jak angielski "market" i hiszpańskie "mercado" wywodzi się z łacińskiego "merx" oznaczającego "towar(y)".
Zdjęcie nagłówkowe przedstawia budowlę "Marketplace" z pierwszej Civilization.
Komentarze
Arek (2013-09-24 08:09:55)
Hm... _Z2_ "Rynek nakłania ludzi do materialistycznego patrzenia na świat, przyczynia się do cwaniactwa, wymienia solidarność społeczną na kapitalistyczny egoizm." Po pierwsze, ludzie patrzą materialistycznie na świat sami z siebie na pewnym poziomie (piramida potrzeb), więc to nie wina rynku. Po drugie, cwaniactwo owszem, czasem popłaca, ale nie na dłuższą metę - jeśli mamy do czynienia z realnym wolnym rynkiem, a nie jakąś jego wydmuszką, to konsument głosuje nogami i wcześniej czy później cwaniactwo przestanie się opłacać. Po trzecie, kapitalistyczny egoizm zwalczasz wartościami moralnymi, które na wolny rynek muszą być nakładane (mówi o tym Kościół)._Z3_ "Wszyscy wiemy, że w praktyce o naszych zarobkach decyduje nie tylko pracowitość, ale także rodowód socjoekonomiczny (np. pokierowanie naszym wykształceniem przez rodziców) oraz losowo przydzielone cechy fizyczne, psychiczne i intelektualne. Poza tym rynkowa metoda budowania społecznej sprawiedliwości przedkłada potrzeby materialne nad wartości moralne i duchowe." Po pierwsze, lepiej jest premiować pracowitość niż zakładać, że jest się w stanie wyrównać rodowód lub owe losowo przydzielane cechy. Po drugie, znów kłania się piramida potrzeb oraz założenie, że na PWR to moralnie prowadzony biznes będzie premiowany._Z4_ "Nawet jeśli na wzroście gospodarczym korzystać będą i zamożni, i ubodzy (co nie jest wcale pewne), to rynek sam w sobie nie gwarantuje, że ci pierwsi nie będą zyskiwać na nim najwięcej. Nagromadzenie się nierówności ekonomicznych prędzej czy później doprowadzi do załamania się całego systemu, więc gwałtowny wzrost gospodarczy wcale nie jest zjawiskiem pożądanym." Tutaj jest największy problem, który można wypełnić tylko tą moralnością, o której wspominałem. Tj. PWR zakłada, że nie ma monopoli i że powinna funkcjonować prawdziwa konkurencja - tyle że każdy będzie bronił kawałka własnego tortu i trick polega na tym, aby nie posługiwać się brudnymi metodami. I tutaj właśnie wjeżdża moralność.
Borys (2013-09-24 15:09:03)
Ad. Z2: Ale jeżeli ludzie są materialistyczni z natury i jeżeli uznamy to za przywarę, to niewskazane jest wprowadzenie systemu, który tę przywarę będzie umacniał. Co do cwaniactwa, to rzecz w tym, że wolny rynek nigdy nie będzie idealny, więc cwaniactwo de facto często będzie popłacać. Natomiast moje zdanie co do wartości moralnych porządkowanych przez Kościół chyba znasz i tu się zgadzamy.Ad. Z3: Hm, "premiować pracowitość"? Obaj doskonale wiemy, że pracowity i uczciwy robotnik, który wyrabia 130% normy, nigdy nie osiągnie pułapu zamożności leniwego syna wziętych adwokatów.
Arek (2013-09-27 08:09:57)
Z2 - Ale ten system premiuje przede wszystkim pracowitość, inteligencję, spryt. Materializm jest tego wszystkiego odpryskiem. Czy system może w ogóle ten materializm wyplenić, jakoś zredukować? Bardzo wątpię. Ludzię zawsze chcą coś MIEĆ, ku smutkowi Fromma. Natomiast cwaniactwo to wykorzystywanie sytuacji w granicach wyznaczanych przez prawo przez wrodzony spryt danej jednostki i tyle. I co do tego popłacania... nie do końca tak jest. Im bardziej masz wyedukowanych obywateli, tym bardziej świadome decyzje konsumenckie podejmują. Nie wciśniesz Niemcom tego samego kitowego produktu, który wciśniesz biednym Polakom. Dotyczy to generalnej zasady, w której, na dłuższą metę, opłaca się robić dobry produkt i nie cwaniakować na grubości asfaltu/zawartości soku w soku/ilości konserwantów, gdyż klient jest wtedy zwyczajnie wierny Twemu dobremu produktowi.Z3: Tak, Borysie, zgadzam się i mi się to nie podoba (błogosławmy Buffeta!), ale w kapitaliźmie z nakładką moralnej nauki Kościoła ów pracowity robotnik znacząco zwiększa swoje szanse na awans tudzież załapanie się do lepszej pracy. Ponadto, ten leniwy syn wziętych adwokatów i tak może gówno osiągnąć, ponieważ klient, zobaczywszy, że ma z doczynienia z osobą niezbyt palącą się do intensywnej roboty, wybierze syna tego robotnika, wychowanego w etosie ciężkiej pracy.
Borys (2013-09-29 14:09:02)
Ad. Z2: I tutaj właśnie leży pies pogrzebany. Czy wolny rynek premiuje "pracowitość, inteligencję, spryt" uznając te cechy za ważne i pozytywne? Czy raczej wyznacza cel "zarób jak najwięcej", a od społeczeństwa będzie zależeć, jak ten cel zrealizuje? Zwolennik wolnego rynku powie, że to pierwsze, przeciwnik, że raczej to drugie. Nawet jeżeli wolny rynek będzie funkcjonował w sposób "zdrowy", tak jak w Twoich ukochanych Niemczech, to i tak pojawią się problemy wymienione w P4 i P5.Ad. Z3: Tutaj z kolei pojawiają się magiczne słowa "kapitał" i "odsetki"... Poza tym, klient może i wybierze syna robotnika, ale raz na jakiś czas będzie musiał iść do syna adwokata — bo wymaga tego system — i zapłacić mu grube pieniądze za leniwą godzinę notarialnego parafowania dokumentów.
Arek (2013-10-02 12:10:05)
Z2 - Borysie, nie można zestawić "zarób jak najwięcej" z "pracowitością, inteligencją, sprytem" bo jedno to cel, a drugie teo cechy ;) Ogólnie, każdy chce zarobić, ale tutaj chodzi o metody dojścia do tego bogactwa.Z3 - Ale ja zakładam, że syn robotnika też został adwokatem ;-)
Borys (2013-10-02 14:10:17)
Ad. Z2: Ale nie wydaje Ci się, że "sercem" kapitalizmu jest właśnie ten cel, a nie te cechy? Kapitalizm jako taki jest etycznie neutralny. Wolny rynek mówi tylko, że każdy może się bogacić zaspokajając popyt wytwarzaną przez siebie podażą.Ad. Z3: Szkoda tylko, że synowi robotnika nie miał kto opłacić dobrych studiów prawniczych na Harvardzie...