Blogrys

Cierpienia młodego Wertera

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.


Wszyscy znamy tę historię. Pechowcy doświadczyli jej osobiście, większość obserwowała ją z dystansu, reszta słyszała o niej od kolegi kuzyna. On ugania się za dziewczyną, która nie jest nim zainteresowana; albo dlatego, że jej się nie podoba, albo dlatego, że już kogoś ma. W zależności od dziewczyny i stopnia wcześniejszej zażyłości możliwych jest kilka scenariuszy. Nakreślmy ich pełne spektrum: ona składa doniesienie na policję o stalkingu - spławia go bezpardonowo - ignoruje go - toleruje, ale trzyma na dystans - szufladkuje jako psiapsiela, vulgo friendzonuje. Legendy miejskie głoszą, że z friendzonu niektórym udało się wydostać, ale Goethe wiedział, że takie opowieści można wsadzić między bajki. Napisał więc własną wersję, w której finale tytułowy bohater strzela sobie w łeb z pistoletu pożyczonego od jej męża. “Ponieśli go do mogiły rękodzielnicy miejscy. Nie odprowadził ciała żaden z księży.”

Z Cierpieniami młodego Wertera zetknąłem się po raz pierwszy w wydaniu obrazkowym. Dawno temu, w “Komiksie Gigancie”, przeczytałem Cierpienia młodego kaczora, swobodną disneyowską adaptację z Donaldem w roli Wertera, Daisy w roli Karoliny (vel Loty, skrót od Charlotty) i Gogusiem w roli Alberta. Kwerenda internetowa wykazuje, że miałem wtedy dziewięć lat. Dla porządku dodajmy, że cztery lata później w o klasę gorszym “Kaczorze Donaldzie” pojawiły się inne Cierpienia młodego kaczora, tym razem nie mające bodajże nic wspólnego z Goethowskim pierwowzorem.

Johann Wolfgang napisał swą debiutancką powieść w 1774 r. w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat (i co Ty na to, świeżo upieczony magistrze humanistycznego kierunku?). Historia nieszczęśliwej i tragicznej miłości młodzieńca w błękitnym fraku i żółtej kamizelce trafiła szybko do kanonu Sturmu und Drangu przygotowując grunt pod nadchodzący szybkimi krokami romantyzm. Zaczytywał się w niej Napoleon Bonaparte podczas kampanii egipskiej, a inni, mniej rozsądni fani naśladowali swojego idola popełniając samobójstwo w identycznym stroju. Cierpienia… doczekały się nawet fanfiku: Friedrich Nicolai napisał Radości młodego Wertera, w których Albert nie tylko uniemożliwia Werterowi popełnienie samobójstwa, ale na dodatek oddaje mu Lotę. Samowola kolegi po piórze nie spodobała się autorowi oryginału. Goethe napisał w odpowiedzi poemat, w którym wieśniak imieniem Nicolai sra na grób Wertera. Serio.

Cierpienia młodego Wertera są niedługą i wcale przyjemną w odbiorze książką. To powieść epistolarna, prawie w całości składająca się z listów pisanych przez Wertera do przyjaciela Wilhelma i do Loty. Listów bardzo egzaltowanych, dzięki czemu utwór posiada niezaprzeczalny stylistyczny urok i w wielu miejscach prędzej wywoła na twarzy czytelnika uśmiech niż grymas empatycznego wzruszenia. Nie mam pojęcia, czy Goethe celowo przejaskrawił swojego bohatera, czy też w tamtej epoce po prostu tak się pisało (podejrzewam, że jedno i drugie), lecz Werter jawi się jako postać nie tragiczna, tylko irytująca, żeby nie powiedzieć – trochę żałosna. Sympatia czytelnicza leży więc po stronie biednej Loty, która nie śmie odpędzić natrętnego adoratora, i Alberta, wzorowego narzeczonego i męża, któremu dobre maniery nie pozwalają pogonić z kijem bezrobotnego poety wzdychającego bez przerwy, głośno i z bardzo bliska do jego dziewczyny.

W ramach odrabiania klasyków z pewnością warto Cierpienia młodego Wertera przeczytać. Książka dostępna jest w przekładzie Franciszka Mirandoli na Wolnych Lekturach.