Goldfinger
007 ::: 2013-04-06 ::: 560 słów ::: #384
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Goldfinger Iana Fleminga to jak dotąd jedyna powieść o przygodach Jamesa Bonda, jaką miałem okazję przeczytać. Lektura wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie, lecz dzisiaj, czyli piętnaście lat później, byłbym bez wątpienia bardziej kapryśny. Zapewne jednak znów najmocniejszym punktem książki okazałaby się postać protagonisty, tak różna od jej ekranowego odpowiednika. James Bond u Fleminga, choć charyzmatyczny i skuteczny, jawi się też jako bardziej ludzki. Posiada życie wewnętrzne, targają nim emocje, trapią go wątpliwości. Owszem, jest rządowym zabójcą i playboyem, lecz nie roztacza wokół siebie aury superagenta wychodzącego cało z każdej opresji.
Tymczasem Goldfinger Guya Hamiltona w ogóle nie ma zamiaru przejmować się warstwą psychologiczną opowiadanej historii. Zmiana reżysera zaowocowała gatunkowym przekształceniem: Pozdrowienia z Moskwy były rasowym thrillerem szpiegowskim, Goldfinger jest filmem akcji. Gęsty pojedynek wywiadów zostaje zastąpiony nieco efekciarskim ratowaniem amerykańskiego złota, o co można by mieć pretensje, gdyby nie pewien bezspоrny fakt: Goldfinger to jeden z najlepszych Bondów w dziejach serii. Scenariusz trzyma wysoki poziom, Sean Connery znajduje się u szczytu formy, dobrano mu wspaniałego antagonistę (oślizgły Gert Fröbe w tytułowej roli), a niektóre słynne tropy fabularne pojawiają się tutaj po raz pierwszy (samochód na technologicznych sterydach, charakterystyczny "asystent" badguya, próba zadania Bondowi powolnej i bolesnej śmierci).
W filmie tak fajnym niełatwo wskazać siedem najciekawszych momentów:
007. Gdy Auric Goldfinger odsłania przed bohaterem swój przewrotny plan, trudno nie poczuć szacunku dla jego upiornego geniuszu. Wojsko strzegące Fortu Knox zostanie unieszkodliwione przy pomocy śmiercionośnego gazu, który rozpylą samoloty lesbijskiego zespołu akrobatycznego. Następnie specjalny oddział dowodzony osobiście przez Goldfingera przewiezie do skarbca brudną bombę. Napromieniowane złoto amerykańskie stanie się na kilkadziesiąt lat bezużyteczne, wartość kruszcu strasznego Bałta poszybuje w górę, a na ekonomicznym chaosie skorzystają Chińczycy. Cóż za rozmach; w książkowym pierwowzorze Goldfinger chciał zatruć Fort Knox przez wodociągi, a złoto po prostu wywieźć.
006. Dziewczyny Bonda nie zawsze dożywają napisów końcowych, ale Goldfinger jest chyba jedynym Bondem, w którym giną aż dwie. Śmierć Tilly Masterson jest nieoczekiwana, okrutna, niepotrzebna. Nie udało jej się pomścić siostry. Daję słowo, w oku Bonda zakręciła się łza.
005. Nieco wcześniej 007 ściga się z Tilly na szwajcarskiej szosie i daje widzowi lekcję podrywu na przebicie opony. Jednocześnie możemy cieszyć oko dwoma pięknymi samochodami ‒ Fordem Mustangiem Tilly i Astonem Martinem DB5 Bonda ‒ oraz malowniczymi Alpami w tle.
004. Bohater ucieka potem tym samym autem przed ludźmi Goldfingera. Wjeżdża do tunelu i zauważa na wprost siebie światła reflektorów szybko nadjeżdżającego pojazdu. Skręca więc gwałtownie, zderza się ze ścianą i oszołomiony zostaje wyciągnięty z rozbitego Astona. W krótkim ujęciu widzimy, że w tunelu zawieszone było wielkie lustro. Bond zrejterował przed odbiciem własnego auta. Głębokie. Jedynym zagrożeniem dla 007 jest on sam.
003. Zanim Bond i Goldfinger zaczną próbować się nawzajem zabić, stoczą dżentelmeński pojedynek na zielonej łące wśród osiemnastu dołków. Toczącą się o bardzo wysoką stawkę partię golfa zapamiętałem jako najciekawszy rozdział powieści. Dobrze więc, że znalazło się dla niej miejsce również w filmie (w przeciwieństwie do apetycznej kolacji, jaką książkowy Bond zjadł w prologu z Du Pontem). Wszystkim wyszłoby na zdrowie, gdyby 007 częściej uprawiał rozmaite sporty.
002. Wiadomo, że 007 od pięknych kobiet nie stroni, ale pierwsze spotkanie z Jill Masterton kipi erotyzmem nawet jak na bondowskie standardy. A odrobinę późniejsze odepchnięcie tej samej Jill "za twarz" jest zdecydowanie bardziej chamskie od zamalowania jej ciała złotem.
001. "Oczekuje pan, że będę mówił?" "Nie, panie Bond, oczekuję, że pan umrze". Nigdy już potem nie zrobili takiego laseru.