Blogrys

Dyskusja literacka: "Dżuma" (Albert Camus)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Dyskutują: Stanisław Krawczyk i Borys Jagielski

Nawet jeśli afirmujemy problematyczny podział literatury na "popularną" i "wysoką", natychmiast trzeba zaznaczyć, że również i ta druga służy do czytania "dla przyjemności". Z tego oczywistego spostrzeżenia płynie mniej oczywisty wniosek — o literaturze wysokiej wolno dyskutować z punktu widzenia zwykłego czytelnika. Zwykłego, a więc takiego, którego bardziej interesuje, czy dany tytuł dobrze się czytało, aniżeli jaką teorię literatury najlepiej ilustruje, jak wpisuje się w swoją epokę i jaki jest jego stosunek do innych kanonicznych dzieł. Bo przecież "wysoka" literatura posiada także wymiar beletrystyczny. A beletrystykę ocenia się pod kątem pomysłu, fabuł, przekonywających postaci, zapadających w pamięci scen, tempa, klimatu, zwrotów akcji, dialogów, stylu. Podchodzenie na kolanach nie jest wymagane. Oczywiście, wielka literatura nie staje się wielką bez powodu, i zalety z reguły będą przewyższały wady. Mimo wszystko jednak, jeśli coś nam się nie spodoba, można śmiało wytknąć to palcem bez oglądania się na rzesze zawodowych krytyków. I odwrotnie: chwalić też zawsze należy po swojemu. W końcu każdy z nas szuka w literaturze czegoś innego.

Rozmawiamy o książkach. Tych głównonurtowych, tych kanonicznych, tych głośnych, tych uznanych, i to wcale niekoniecznie z ostatniego półwiecza. Rozmawiamy na luzie, choć czasem pozwalamy sobie również popaść w bardziej zaawansowany dyskurs.

Tego rodzaju dyskusje o wytworach kultury najlepiej czyta się po uprzednim zapoznaniu się z danym utworem. Zdajemy sobie zatem sprawę, że nasze wymiany poglądów są adresowane przede wszystkim do osób, które daną książkę znają i mogą skonfrontować swoje opinie z naszymi. Niemniej nie musi to wcale oznaczać, że nigdy nie zdołamy nikogo skłonić do sięgnięcia po pisarza z przysłowiowej górnej półki. Im więcej takich zachęconych, tym lepiej.

STASZEK: Chyba pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy podczas lektury, było pierwsze dwadzieścia stron. Gdyby to sprowadzić do poziomu samych zdarzeń, mielibyśmy do czynienia z iście beletrystyczną konwencją fabularną: protagonista utworu odnajduje martwego szczura, potem pojawiają się następne, w kolejnych dniach ich liczba idzie w setki, później w tysiące. W końcu epidemia wśród zwierząt gwałtownie ustaje, ale tylko po to, aby za cel obrać sobie ludzi. Potem jednak narrator w kilku miejscach odchodzi od takiego sposobu opowiadania, zatrzymując się czasami na opisach, a co ważniejsze — na dialogach i przemyśleniach postaci. Bardziej od przyrody interesują go przy tym ludzie i ich dzieła. "Dżuma" odchodzi zatem od typowych struktur literatury popularnej a spowolnienia akcji pozwalają pogłębić tło zdarzeń, ba! — wysunąć je nawet na pierwszy plan.

Tyle tytułem wstępu. Od razu powiem, że powieść Camusa czytało mi się nieźle, choć kontrast między momentami "beletrystycznymi" a retardacjami był dość znaczny i niekiedy nieco przeszkadzał. A jak u ciebie?

BORYS: Anegdota głosi, że pewien uczeń, zapytany, o czym tak właściwie jest "Dżuma", odpowiedział: "to książka o problemach służby zdrowia w czasie epidemii". Zakładając, że anegdota jest prawdziwa — w końcu kroniki szkolne notują nie takie kwiatki — i zakładając, że rzeczony uczeń spróbował być złośliwy, muszę powiedzieć, że doskonale go rozumiem. Tylko że ja powiedziałbym nie "książka", a "kiepska książka"...

Tak jak i ty od razu więc określę swoje stanowisko: Mnie powieść Camusa się nie podobała, ani jako dzieło beletrystyczne, ani jako metaforyczne. Owszem, pierwsze dwadzieścia stron było fajne i pozytywnie kojarzyło mi się z "Epidemią" bądź "Bastionem". Autorowi nieźle udało się sportretować przysłowiową ciszę przed burzą; wiszące nad miastem zagrożenie pomorem, którego my jako czytelnicy jesteśmy świadomi, ale o którym mieszkańcy Oranu niczego nie wiedzą. Niestety, według mnie to pierwsza i ostatnia zaleta "Dżumy", bo potem warstwa beletrystyczna wyparowuje i zamienia się w metaforę. Oczywiście, niczego innego się nie spodziewałem, wiedziałem przecież, że nie trzymam w ręku thrillera medycznego. Rzecz w tym, że owa Camusowa metafora ani trochę do mnie nie przemówiła. ...

STASZEK: A zatem nie zachwyca! No cóż, w takim razie szykuje się przed nami ciekawa wymiana zdań. W każdym razie mamy zgodność co do pierwszych dwudziestu stron. A potem... Hmm, zastanawiam się nad tym, czy to ja powinienem udowodnić, że "Dżuma" wielką powieścią jest, czy raczej ty, że bynajmniej.

BORYS: Och, ale ja nie mam wcale zamiaru udowadniać, że "Dżuma" nie jest wielką powieścią. Spróbuję tylko wytłumaczyć, dlaczego wydała mi się nudna i mało inspirująca.

STASZEK: No właśnie, też pomyślałem, że może wystarczy po prostu opisać, co nam przypadło do gustu, a co nie, nie troszcząc się zbytnio o dowodzenie czegokolwiek. Przy okazji, tak sądzę, mogą wyjść na jaw ciekawe różnice w naszych gustach czytelniczych. I kto wie, może wypracujemy model czytelnika, któremu książka Camusa przypadnie do gustu — i od razu dla równowagi też takiego, który powinien się od niej trzymać z dala? Aczkolwiek mogą się to okazać zadania zbyt ambitne jak na dwójkę amatorów literatury.

Skądinąd zastanawiam się nad tym, czy rzeczywiście może istnieć powieść wielka, a jednocześnie nudna i mało inspirująca...

BORYS: To chyba zależy od definicji "wielkiej powieści". Z subiektywnego punktu widzenia taka sytuacja jest jak najbardziej możliwa; z bardziej obiektywnego już nie, bo przecież książka musi czymś sobie najpierw zasłużyć, by została nazwana "wielką".

STASZEK: Innymi słowy, może istnieć powieść "obiektywnie wielka", która jednak dla Borysa jest "subiektywnie nudna i mało inspirująca"?

BORYS: "Dżuma" się chyba łapie. Przepraszam za szerzenie defetyzmu w obliczu zarazy.

STASZEK: No dobrze, to mamy jasność. Zatem przejdźmy w końcu do rzeczy. Aby od razu zmierzyć się z tym, co najważniejsze: jak oceniłbyś scenę rozmowy Rieux z Tarrou, w której ten ostatni mówi: "każdy nosi w sobie dżumę"?

BORYS: Zaraz, zaraz. Od razu przechodzisz do sedna sprawy, czyli do kwestii wymowy powieści? Czyżbyś również uważał, że jako książka "do czytania" "Dżuma" prezentuje się nadzwyczaj słabo? Że nie ma tam żadnych zwrotów akcji, żadnych postaci "z krwi i kości", żadnego napięcia związanego ze zbieraniem coraz większego żniwa przez tytułową chorobę?

STASZEK: Skądże znowu! Chciałem jednak poruszyć na samym początku zagadnienie kluczowe dla metaforycznej wymowy "Dżumy", widząc w nim newralgiczny punkt naszej rozmowy. Ale dobrze, przejdziemy do tego później. Jeśli zaś chodzi o samo czytanie: nie powiedziałbym, że akcja powieści kończy się na dwudziestej stronie. Jest w niej jeszcze kilka przyspieszeń, są punkty zwrotne, kiedy na przykład Rambert staje przed wyborem: czy pozostać w zarażonym mieście, czy też wyjechać do ukochanej.

BORYS: A jeszcze coś? Nie chcę cię złośliwie przypierać do muru, ale jak dla mnie, poza początkiem powieści, od strony czysto beletrystycznej broni się tylko i wyłącznie ów wątek Ramberta (ciągle chcę napisać "Rembrandta"...) wchodzącego w konszachty z przemytnikami i próbującego uciec z Oranu. I nic poza tym. A to trochę mało jak na 300-stronicową powieść.

STASZEK: Wątek Ramberta obejmuje nie tylko ucieczkę z Oranu. Mieści także decyzję co do tego, w jakim stopniu dziennikarz będzie pomagał Bernardowi Rieux — a ta zapada w sposób dość dramatyczny. Wymieniłbym również śmierć niektórych bohaterów, nie zawsze łatwą do przewidzenia. Ale jasne, nie ma tego dużo.

BORYS: Ale czy utożsamiłeś się z rzeczonymi bohaterami na tyle mocno, by przejąć się ich śmiercią? Ja skwitowałem ją wzruszeniami ramion.

STASZEK: W jednym wypadku się przejąłem. Oczywiście to nie jest informacja do druku, ale jeżeli chcesz, mogę ci to szepnąć na ucho.

BORYS: Dajesz.

STASZEK: ...

BORYS: Okej.

STASZEK: Od fabuły przechodząc do narracji: pamiętam, że w tej ostatniej moją uwagę zwróciło kilka określeń pierwszoosobowych na początku drugiego rozdziału. Dla przykładu: "Można powiedzieć, że od tej chwili począwszy, dżuma stała się sprawą nas wszystkich". Pomyślałem, że może będziemy mieć do czynienia z coraz silniejszym utożsamianiem się narratora z pozostałymi bohaterami powieści. Ostatecznie nic takiego, jak mi się zdaje, nie miało miejsca, niemniej sposób opowiadania nie był dla mnie wcale nudny. Natomiast moje wątpliwości budzi zabieg z ukrywaniem narratora: z jednej strony przywołujący konwencję swoistej powieści-zagadki, z drugiej — zakończony w sposób bynajmniej nie oryginalny. Kto wie jednak, może Camus gra z nami w ten sposób w kotka i myszkę? Podprowadza pod wątki "sensacyjne", aby za chwilę ukazać, że nie w tym rzecz, że nie na tym w rzeczywistości polega życie?

BORYS: A dajżeż spokój! Jesteś zbyt łaskawy sięgając tu po określenia tak miłe uchu jak "powieść-zagadka" czy "wątki sensacyjne". Ów manewr z ukrywaniem prawdziwej tożsamości narratora i jej "niespodziewanym" ujawnieniem w końcówce wydaje mi się bowiem pożałowania godny. Po pierwsze, jest bezzasadny. Niby zostaje potem usprawiedliwiony przez autora — chodziło o zachowanie narracyjnego obiektywizmu — ale na tej samej zasadzie można by zastosować analogiczne rozwiązanie w niemalże każdej książce, z "Robinsonem Crusoe" włącznie. Po drugie, niczego nie wnosi do powieści. Po trzecie, trudno tu o jakiekolwiek zaskoczenie czytelnika. Zamiast kombinować w ten sposób, Camus mógł po prostu ożywić powieść rozbijając narrację równomiernie pomiędzy Rieuxa a Tarrou, zderzyć ze sobą dwa odmienne punkty widzenia na zarazę.

STASZEK: Ależ ja nie twierdzę, że "Dżuma" to powieść-zagadka albo książka sensacyjna. Dostrzegam natomiast pewne elementy stosownych konwencji i zastanawiam się, czemu one mogą służyć. Jeżeli zaś ich zadaniem jest uwypuklenie tego, że sensacja to tylko pozór, a tak naprawdę przeciwstawianie się złu jest wieczną czujnością (Tarrou) i codziennym, znojnym trudem — to czy ta powieść rzeczywiście mogła być szybsza?

BORYS: Nie uważam wcale, by zadaniem owych elementów było uwypuklenie tego bądź owego. Według mnie wynikają one po prostu z pewnej niezręczności stylistycznej Camusa; dokładnie ta sama niezręczność sprawiła, że książkę czytało mi się kiepsko. Nie mam nic przeciwko powieściom, gdzie akcja rozgrywa się wolno, pod warunkiem, że ich autor w mniejszym (jak np. Kafka w "Zamku") lub większym (jak np. Marquez w "Stu latach samotności") potrafi czarować czytelnika słowem, potrafi tak konstruować zdania i akapity, by czytelnik był niesiony naprzód samą elegancją narracji, niezależnie od jej faktycznego tempa. Camus — przynajmniej, jeśli sądzić po "Dżumie" — tej umiejętności nie posiadł.

Krótka piłka: tobie od strony stylistycznej się podobało czy nie?

STASZEK: Hmm... Średnio. "Średnio" w sensie dosłownym, a więc nie było ani bardzo dobrze, ani też bardzo źle. Ale mam tutaj jeszcze jedną myśl. Pamiętasz moment, w którym orańscy decydenci przekonują Rieux, że być może panosząca się w mieście epidemia nie jest wcale dżumą, a ten odpowiada: "To nie jest kwestia słownika. To kwestia czasu"? Czy nie jest to błyskotliwa odpowiedź? Choć inna sprawa, że podmiot autorski tej powieści niespecjalnie nas takimi kawałkami rozpieszcza.

BORYS: Niespecjalnie, niespecjalnie... Zwykłem wynotowywać sobie z lektur celne powiedzenia i aforyzmy, ale w "Dżumie" żadnego nie znalazłem. O tyle to dziwne, że całość pisana jest dość patetycznym stylem, który z reguły sprzyja "wykluwaniu" się takich wartych zapamiętania fragmentów.

STASZEK: Sprzyja w istocie, tu się muszę z tobą zgodzić. Co prawda sądzę, że parę tego rodzaju cytatów (jak ten przytoczony przeze mnie wyżej) dalibyśmy radę znaleźć... Niemniej istotnie nie jest to mocna strona powieści.

BORYS: Dobrze. Wygląda więc na to, że nasza wspólna ocena beletrystyczno-stylistycznej strony "Dżumy" jest raczej niska.

STASZEK: Raczej średnia.

BORYS: Po uśrednieniu — lekkopółśrednia. Przejdźmy więc teraz do rytualnego "co autor miał na myśli". Wiemy już, że pod tym względem oceniasz powieść raczej wysoko, podczas gdy ja — znów nisko... Skoro tak, to cóż takiego utkwiło ci przede wszystkim w pamięci?

STASZEK: Rozmowa Rieux i Tarrou. Muszę powiedzieć, że czytając ten dialog (czy raczej monolog, bo najważniejsze bodaj słowa padają wtedy, gdy Tarrou opowiada przyjacielowi o swoim życiu), poczułem dotyk czegoś bardzo ważnego. Bo czy łatwo o stosowniejszy symbol tkwiącego w człowieku zła niż właśnie dżuma? Choroba, którą roznosimy przez prostą nieuwagę, nie zwracając uwagi na to, że jak mówi święty Paweł — nie przejdziemy tą drogą już nigdy więcej? Znasz pewnie słowa, że aby zło zatriumfowało, wystarczy aby dobry człowiek nic nie robił. I to zmęczenie, które towarzyszy świadomości zadżumienia.

Wiesz, kiedy czytałem tę powieść, przyszło mi do głowy, że Camus musiał być lekarzem. Znaczne widziałem tutaj pokrewieństwo ze światopoglądem Marka Edelmana. I chociaż moje przypuszczenie się nie sprawdziło (Camus "tylko" sam chorował na gruźlicę), to jednak dostrzegam w "Dżumie" naprawdę głęboki humanizm.

BORYS: Moja interpretacja "Dżumy" jest zupełnie inna. Nigdy nie przyszło mi przez myśl, by traktować tytułową zarazę jako symbol zła przyczajonego gdzieś w pobliżu i gotowego w każdej chwili do niesienia cierpienia i śmierci poprzez zarażanie kolejnych ludzi. (Hm, przypomniał mi się w tym momencie mój ulubiony typ survival horrorów — czyli filmy z zombiakami). Przyznam jednak, że takie podejście do tytułowej "dżumy" bardzo dobrze harmonizuje ze słowami zamykającymi powieść, których jednak nie powinniśmy tu, ze zrozumiałych względów, przytaczać.

Ja, szukając drugiego dna dzieła Camusa (pierwszym dnem są oczywiście "problemy służby zdrowia spowodowane wybuchem epidemii") poszedłem po linii najmniejszego oporu i zapoznałem się z poglądami filozoficznymi autora. Był on egzystencjalistą — za takiego przynajmniej uważali go jemu współcześni i potomni, nawet jeśli sam monsieur Albert nie lubił tej etykietki. Jak zwał tak zwał; w każdym razie Camus uważał, że egzystencja ludzka jest w gruncie rzeczy bezsensowna, nie ma oparcia w transcendencji, i że podporą dla wszelkich wartości moralnych winno być poczucie ludzkiej godności (historycy filozofii niech wybaczą mi to ogromne uproszczenie, ale korzystam w tym momencie z jakiegoś niegrubego słownika, który akurat nawinął się pod rękę).

Czy ten pogląd nie jest oczywistym kluczem do odczytania "Dżumy"? Z jednej strony mamy tytułową chorobę, która symbolizuje wszelkie tragiczne przypadki, jakie nękały, nękają i nękać będą ludzi, zawsze i wszędzie. Z drugiej strony — grupę osób, które stawiają im dzielnie czoła i choć w niewielkim stopniu próbują umniejszyć rozmiar nieszczęścia, nawet jeśli doskonale zdają sobie sprawę, iż ich batalia nigdy się nie skończy. Tyle tylko, że jeśli komuś taka interpretacja wyda się dość banalna... no to będzie wiedział, dlaczego "Dżuma" dostała ode mnie biblionetkową dwóję.

STASZEK: Jasne. Czy jednak twego osądu nie zmienia przeniesienie punktu ciężkości w sam środek ludzkiej natury? To, jakiego dokonuje Tarrou, mówiąc, iż wszyscy jesteśmy zadżumieni? Mnie się zdaje, że to jest jeden z kluczy do tej powieści: pokazanie, że pomimo naszej skłonności do uzewnętrzniania zła pozostaje ono stale obecne w ludzkiej naturze. Dlatego jest tak ważne, aby dobrzy ludzie nie ustawali w wysiłkach i czujności. Zło jest banalne, pisała Hannah Arendt. Wyleczenie jest tak trudne, a do tchnięcia bliźniemu w twarz bakcyla dżumy potrzeba tak niewiele.

BORYS: Przyjmijmy więc — przynajmniej na chwilę — twoją interpretację, która stawia znak równości pomiędzy powieściową "dżumą" a "złem ukrytym w człowieku". Jak w takim razie wytłumaczysz, że w powieści Camusa mamy do czynienia z nagłą, skoncentrowaną eksplozją zła? W rzeczywistości spotykamy się z takim zjawiskiem chyba tylko w obliczu wojen. I tutaj pojawia się pytanie: Po co opowiadać o wojnie w ten sposób? Czy konflikty zbrojne wszelakiej maści nie są same w sobie wystarczająco "nośnym" materiałem z pisarskiego punktu widzenia? Coś niepotrzebnie zamotane mi się to wydaje...

Dodam przy okazji, że "Dżuma" była czasem właśnie tak odczytywana: jako metafora walki francuskiego podziemia z nazistami. Ale przecież powieść wydano po raz pierwszy w 1947 r., a więc już po zakończeniu wojny. Camus nie musiałby wcale maskować się przed niemiecką cenzurą. Inna sprawa — i tu pozwolę sobie na złośliwość — że tym sposobem zwolnił się z obowiązku historycznego researchu, bo przecież trudniej pisać o prawdziwych partyzantach niż o zmyślonej epidemii.

STASZEK: To wojenne odczytanie zupełnie mnie nie przekonuje, w przytoczonej przez ciebie postaci uważam je za historyczny redukcjonizm interpretacyjny, spłaszczający powieść. Jeżeli zaś chodzi o eksplozję zła, to czy nie chodzi tu raczej o to, by pokazać, jak trudno nam je zauważyć? I jak wielkiego spustoszenia potrzeba, abyśmy w końcu przyjęli do wiadomości jego istnienie? Ludzi takich jak ojciec Tarrou są miliony, tyle że my nauczyliśmy się ich nie dostrzegać. A może jeszcze inaczej: urzędnikiem skazującym innych na śmierć jest w pewnej mierze każdy z nas. I tylko od naszej świadomości i czujności zależy, czy pozwolimy tej części siebie dojść do głosu.

Jeżeli miałbym wiązać "Dżumę" z drugą wojną światową, to właśnie w taki sposób, stwierdzając, że szaleństwa Trzeciej Rzeszy odnowiły pytanie o naturę zła, a powieść Camusa jest istotną wypowiedzią w sporze.

BORYS: A tak z zupełnie innej beczki — wydźwięk religijny "Dżumy". Doktor Rieux uosabia w powieści pogląd, że aby nieść bezinteresowną pomoc innym, wcale nie trzeba być wierzącym. Zapytam przekornie: Czy ze względu na twoje wyznanie, taki morał nie odstręcza cię od książki Camusa? Natychmiast dodam, że gdyby autor głosił coś przeciwnego — mianowicie, że trzeba być wierzącym, by móc i chcieć pomagać innym — osłabiłoby to w moich oczach wartość "Dżumy" jeszcze bardziej. W końcu ani katolikiem, ani ateistą nie jest się bez powodu...

STASZEK: Nie odstręcza żadną miarą. Nawet mimo tego, że w powieści znajduje się jeszcze mocniejsza teza. Otóż Tarrou stwierdza, że chciałby zostać świętym — ale Rieux imponuje mu tym, iż jest po prostu zwykłym człowiekiem. Codzienne dobro staje się zatem wyższe, istotniejsze od heroicznego. Okazuje się, że ani dobro, ani zło nie są nagłymi, gwałtownymi incydentami; że najważniejsza jest ich ciągłość. Banalność zła może zostać zrekompensowana, niech mi tak będzie wolno powiedzieć, przez równie powszednią banalność dobra. Przez stałą, dręczącą, ciężką czujność, która nigdy nie stanie się widowiskiem. Nawet gdyby drażniły mnie ateistyczne poglądy Camusa czy doktora Rieux (a tak nie jest), to ten element moich przekonań pozostałby z nimi zbieżny.

BORYS: "Banalność zła może zostać zrekompensowana przez równie powszednią banalność dobra". Świetne spostrzeżenie! Tylko że... choć się z nim zgadzam, to nie widzę, jak miałoby wynikać z treści "Dżumy". Tam banalności dobra przeciwstawiono bowiem nagłą eksplozję zła (tak ja to przynajmniej odbieram, podążywszy tropem twojej interpretacji tytułowej choroby) i taka asymetria mocno mi zgrzyta. Przykro mi, monsieur Albert, ale domagam się stanowczo większej subtelności od autorów.

STASZEK: Przypomnij sobie raz jeszcze to, co mówi Tarrou! On stwierdza wprost, że w rzeczywistości wszyscy jesteśmy zadżumieni. A zatem nie chodzi o pojedynczy wybuch epidemii, tylko o jej zarodki, które każdy z nas nosi w sobie. To przeciw tym bakcylom dżumy ma się kierować nasza czujność. Nie dajmy się zwieść pozornej widowiskowości zła. Ono najbardziej lubi działać w ukryciu.

"Wiem na pewno [...], że każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nie, nikt na świecie nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka i żeby go nie zakazić. Mikrob jest czymś naturalnym. Reszta, zdrowie, nieskazitelność, czystość [...], to skutek woli, i to woli, która nie powinna nigdy ustawać". Czy sądzisz, że dokonuję na tym tekście nadinterpretacji?

I czy wobec wszystkiego, cośmy sobie tutaj powiedzieli, sądzisz nadal, że wymowa powieści jest marna, oczywista i płytka? Krótka piłka!

BORYS: Raczej tak. "Raczej", bo pytasz o wymowę powieści, ja natomiast staram się oceniać przede wszystkim powieść jako taką. Innymi słowy, nie chcę destylować przesłania zawartego w "Dżumie" i analizować go w stanie surowym, gdyż w takim wypadku powinniśmy dyskutować wyłącznie o poglądach etycznych Camusa, a nie o napisanej przez niego książce.

Podsumowując: Uważam, że "Dżuma" jest doskonałym przykładem powieści, której autor miał coś mądrego do powiedzenia, ale mu nie wyszło. Warstwa beletrystyczna jest mizerna (tutaj się chyba zgadzamy) i kiepsko współgra z warstwą metaforyczną (a tutaj już nie). Przysłowiowy gwóźdź do trumny stanowi — użyłem już tego określenia, ale powtórzmy — niezręczność stylistyczna Camusa. W zbyt wielu miejscach książka przypominała mi esej; co gorsza, esej dość bełkotliwie napisany. I tu chyba leży pies pogrzebany: Autor nie mógł się zdecydować, czy uderzyć w ton powieściowy, czy eseistyczny. Zrobił więc szpagat... i się nie udało.

STASZEK: Ciekawe, że Camus rzeczywiście pisał słynne eseje. Jeden z nich, ten o Syzyfie, pamiętam jeszcze z liceum.

No, ale my przecież nie o tym. Mogę się z tobą zgodzić, że warstwa językowo-fabularna nie należy do mocnych stron "Dżumy". Inna rzecz, że nie określiłbym jej mianem "mizernej". O, teraz przypomniało mi się jeszcze jedno: oba kazania księdza Paneloux. "Bracia moi, dosięgnęło was nieszczęście; bracia moi, zasłużyliście na nie!". Te fragmenty powieści pod względem "jakości czytania" oceniam bardzo wysoko.

BORYS: Sprecyzujmy więc: "mizerna" jak na powieść należącą do kanonu literatury pięknej.

STASZEK: Nie najlepsza. Zgoda. Ważniejsze jest dla mnie jednak to, iż dla etycznej wymowy utworu Camus wynalazł nietuzinkową — zresztą użyjmy bardziej tu dla nas znaczącego słowa: niebanalną — symbolikę. Od jednorazowego wybuchu choroby po powszechność ukrytych zarazków; od pozornie wyjątkowej epidemii po zdemaskowanie przez Tarrou naszej złowróżbnej skłonności do ignorowania zła, niedostrzegania go tak długo, aż w końcu przekroczy już wszystkie możliwe granice... To przejście naprawdę daje do myślenia.

I cóż, że autor "Dżumy" nie wylądował telemarkiem? Liczy się przede wszystkim to, jak daleko zdołał skoczyć.

BORYS: Gdyby Apoloniusz miał takie samo podejście, nigdy nie wzięliby Adama do reklamy czekolady.

STASZEK: Kto wie, kto wie. Przecież wygrane Adasia nieraz brały się właśnie z bicia rekordów skoczni. No, ale w końcu zdarza się czasem w tym sporcie, że dwaj sędziowie inaczej ocenią ten sam skok.