Blogrys

Mycie zębów

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Z powodów historycznych język angielski jest olbrzymi. Nic więc dziwnego, że mnóstwo w nim słów, które nie mają swojego bezpośredniego polskiego odpowiednika*. Jednym z takich wyrazów jest "self-righteousness", dosłownie "samoprawość". Słownik twierdzi, że należy je przekładać jako "pyszałkowatość" bądź "przemądrzałość", ale ja się z tym zupełnie nie zgadzam, bo "self-righteousness" posiada silne zabarwienie moralne, którego brakuje obu polskim pretendentom. Wyjaśnijmy więc znaczenie przy pomocy angielskiej definicji: "self-righteousness" to przekonanie o własnej prawości, o słuszności swojego zdania, szczególnie gdy porównujemy własne działania i przekonania z cudzymi. Stawiając semantykę na ostrzu noża powiemy więc, że "self-righteousness" oznacza skłonność do zarozumiałego, zamkniętego w niezbyt szerokich horyzontach myślowych moralizowania. Może więc wprowadzenie neologizmu będącego dosłownym tłumaczeniem "self-righteousness" nie byłoby wcale złym pomysłem...?

Tyle konotacji, czas na denotację. Za każdym razem, gdy słyszę w radiu prawicowego publicystę wypowiadającego się na tematy społeczno-rodzinne, mam wrażenie obcowania ze wzorcem "samoprawości". W staniu na straży określonych wartości moralnych nie ma oczywiście nic zdrożnego, lecz dyskursywna przyzwoitość wymaga, by afirmować — lub chociaż dawać wyraźnie do zrozumienia, że się afirmuje — ich subiektywność**. Tymczasem słuchając Rafała Ziemkiewicza i Tomasza Terlikowskiego, którzy każde zdanie wygłaszają w pouczającym tonie moralnych besserwisserów, wiem, że droga do wszelkiej polemiki z ich poglądami jest zamknięta, a potencjalnemu interlokutorowi pozostaje przyjęcie pokornej postawy słuchacza.

Bez mała dwa tygodnie temu słuchałem w TOK FM wywiadu z Terlikowskim, redaktorem naczelnym portalu katolickiego Fronda. Tematem było małżeństwo oraz "życie w rodzinie". Nie, nie będę tutaj poddawał pod dyskusję wypowiedzi T. T., ani nawet ich w konkretny sposób komentował. Ale chcę podzielić się dwoma przemyśleniami, do których doprowadziły mnie wywody zaproszonego gościa. Jedno ma charakter pytający, drugie oznajmujący.

W rozmowie poruszono temat rozstań i rozwodów. Redaktor zapytał Terlikowskiego (parafrazuję, bo już dokładnie nie pamiętam), czy w trudnych chwilach małżeństwa nigdy nie myślał o tym, by rozwieść się ze swoją żoną. Terlikowski odpowiedział: "Żeby się rozwieść, nigdy, żeby zabić, często". Podkreślmy natychmiast, że był to żart, ciężki jak, hm, diabli, ale żart. Niemniej jednak zacząłem się zastanawiać: Jak właściwie uzasadnić absolutną (z wyjątkiem śmierci) nierozrywalność związku małżeńskiego w religii rzymskokatolickiej? Dlaczego od umowy małżeńskiej nie można odstąpić nawet jeśli pragną tego obie strony, na równi niezadowolone z matrymonialnego pożycia i pragnące ułożyć sobie życie na nowo? nawet jeśli na rozwodzie nie ucierpią dzieci (bo albo ich jeszcze nie ma, albo są już dorosłe), ani żadne inne osoby trzecie?

Oczywiście, bez trudu można odpowiedzieć na to pytanie powołując się na świętość sakramentu, ale dogmatyczne zbycie sprawy mnie zupełnie nie satysfakcjonuje. Można też poszukać odpowiedzi w uwarunkowaniach kulturowo-psychologicznych, ale przecież religia rości sobie pretensje do bycia czymś więcej niż kulturowo-psychologicznym wytworem. Moje pytanie brzmi więc: Czy kanon 1141 da się uzasadnić na gruncie etycznym, choćby i chrześcijańskoetycznym, choćby i przy metafizycznym wsparciu teologii?

Potem redaktor Terlikowski opowiadał, że u niego w domu istnieje zwyczaj wspólnej wieczornej modlitwy, w której uczestniczą Tomasz, żona Tomasza i córeczka Tomasza. Zawsze gdy słyszę o wspólnych modlitwach z udziałem małych dzieci robi mi się mdło. To nie jest hiperbola — mdłości są autentyczne, choć oczywiście mają charakter psychiczny, nie gardłowo-żołądkowy. Głęboki niesmak budzi we mnie bowiem rytualne przyuczanie dzieci do religii rodziców. Posiadanie konkretnego światopoglądu jest wspaniałą sprawą pod warunkiem, że ów światopogląd wypracowało się samemu, najlepiej metodą prób i błędów. Wpojenie go człowiekowi za młodu nie tylko na samym starcie wlewa w światopogląd kognitywne kłamstwo, ale również upośledza samodzielność podmiotu w kwestii wyboru wiary***. Jeżeli rodzic sądzi, że jego wyznanie jest atrakcyjne na płaszczyznach intelektualnej i duchowej, powinien też uznać, że dziecko przekona się doń samemu, mając w rodzicu wzór do naśladowania, nie tresera****.

I to wiąże się z drugim z moich przemyśleń: Elementem religii (dajmy na to rzymsko-katolickiej), który irytuje mnie najbardziej, jest jej kolektywna obrzędowość. Transcendencja, doktryna miłości bliźniego, wyrzeczenie się scjentyzmu, wiara w życie pozagrobowe — to wszystko jest fajne. Robienie z ludzi owiec i baranów fajne nie jest. Wydaje mi się, że wiara powinna być czymś prywatnym, indywidualnym, może wręcz intymnym. Jej uporczywa eksternalizacja zabija, nomen omen, ducha religii. To trochę tak jak z myciem zębów — nie wyobrażam sobie, by wykonywać tę szlachetną czynność zespołowo. I choć będzie mi zależało na tym, żeby moje przyszłe dziecko zęby co wieczór myło, nie znaczy to, że po szczoteczki będziemy sięgali jednocześnie. Z myciem zębów też zresztą nie wolno przeginać:

Myć zęby — to pierwszy szczebel drabiny, której ostatnim szczeblem jest zatrata duszy.
— Wiktor Hugo, "Nędznicy"

____________________
* Ale i w języku polskim są słowa, które nie występują w angielskim. Przykład tyleż banalny, co być może zaskakujący: "dopiero".

** Subjektywność, nie relatywność!

*** Chyba że właśnie o to chodzi. A przypuszczam, że właśnie o to chodzi, ale rodzice niekoniecznie o tym wiedzą, a ci, którzy wiedzą, nie mówią o tym głośno.

**** Tak w ogóle chodzi mi po głowie pomysł na opowiadanie o małym chłopcu, dziecku głęboko niewierzących rodziców, którego pierwszym słowem jest nie "mama" ani "tata", lecz "Jezus". Jak na razie pomysł w tym miejscu się urywa.






Komentarze

scobin (2012-03-18 19:03:40)

1. "Jak właściwie uzasadnić absolutną (z wyjątkiem śmierci) nierozrywalność związku małżeńskiego w religii rzymskokatolickiej?"Use your Bible-Fu!2. Co to za wzór do naśladowania w chrześcijaninie, który nie modli się razem z rodziną? ;-)3. Wydaje mi się, że nie chodzi Ci tylko o kolektywny wymiar wiary (bo co w tym złego, że ktoś szuka innych wierzących podobnie do niego?), ale o instytucjonalizację wiary. Wydaje mi się też, że solidne spojrzenie socjologiczne pokazałoby, iż taka instytucjonalizacja ma zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki – jedne i drugie warto rozpatrzyć przed wydaniem werdyktu. Książka Stanisława Obirka "Umysł wyzwolony" i (podobno) dokumenty Drugiego Soboru Watykańskiego nieźle pokazują, jak mogłaby wyglądać wiara zarazem zinstytucjonalizowana i niebudząca tylu zastrzeżeń co Kościół łaciński w jego obecnej ziemskiej formule.

Borys (2012-03-18 22:03:47)

Ad. 1: Użyłem, ale w Starym Testamencie napisali, że król Salomon miał siedemset żon i trzysta konkubin, a w Nowym Testamencie, w 1 Kor 7, św. Paweł nie podaje konkretnych uzasadnień dla matrymonialnej permanencji. Co właściwie miałem znaleźć? :)Ad. 2: Ale czy na przykład nie jest tak, że do modlitwy potrzeba odpowiedniego nastroju? Że jedni wolą się modlić przed śniadaniem, a drudzy po kolacji? I że gromadne modlenie się całą rodziną doprowadzi do sytuacji, że niektórym nie będzie odpowiadała pora, przez co modlitwa na tym straci?Ad. 3: Nie, chodzi mi właśnie o kolektywny wymiar. Nie ma nic złego w tym, że ktoś szuka innych wierzących podobnie do niego. Natomiast nie podoba mi się obowiązek tego szukania przejawiający się np. tym, że co niedziela należy uczestniczyć w zbiorowej mszy. Czemu na przykład nie ma alternatywy: Jeśli ktoś ma ochotę, może przez godzinę modlić się i studiować Pismo Święte w samotności?A instytucjonalizacja wiary — być może Cię zdziwię :) — mi nie przeszkadza, bo zdaję sobie sprawę, że nie sposób, by organizacja tak rozległa i nieźle przecież zorganizowana jak Kościół, miała płaską strukturę.

scobin (2012-03-20 18:03:19)

Ad 1."Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? »Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem«. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela" (Mt 19, 4-6)."A powiadam wam: »Kto oddala swoją żonę - chyba w wypadku nierządu - a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo«" (Mt 19, 9)Cytaty bezczelnie za: http://www.piotrskarga.pl/ps,533,12,0,1,I,informacje.html (przywołuję ten tekst wyłącznie ze względu na zawarte w nim przytoczenia, nie deklaruję, że się z nim zgadzam albo nie).Oczywiście nadal pozostaje tu przestrzeń do interpretacji ("Dlaczego Jezus tak powiedział?"), ale ja chciałem tylko podać źródła. :)Ad 2.Sądzę, że modlitwa może zarówno stracić na złym nastroju, jak i zyskać na obecności innego wierzącego. Piekło to nie inni. ;-)Ad 3.Ha, czyli jednak na instytucjonalizację chrześcijaństwa patrzymy podobnie. :-) To miło. Natomiast jeśli chodzi o niedzielną mszę, to nie musi być zbiorowa – teoretycznie możesz znaleźć sobie księdza, który będzie co tydzień odprawiał mszę tylko dla Ciebie. W praktyce oczywiście nie jest to proste, no ale taki już urok instytucji. Ba, możesz nawet zostać księdzem i odprawiać mszę sam dla siebie! ;-)

Misiolak (2012-03-22 15:03:43)

dopiero = just, not until :P

lama227 (2012-03-22 21:03:37)

Originally posted by Borys:

chodzi mi po głowie pomysł na opowiadanie o małym chłopcu, dziecku głęboko niewierzących rodziców, którego pierwszym słowem jest nie "mama" ani "tata", lecz "Jezus". Jak na razie pomysł w tym miejscu się urywa.
Służę uprzejmie. Marianna Czy, żona drobnego złodzieja z przedmieścia Penjauru, jak co rano czyściła rodowe fajanse, nucąc przy tym "Gdybym cia, gdybym" i wspominała słowa matki, która radziła jej wyjść za strażnika miejskiego. Oczywiście nie było najmniejszych szans na taki mariaż, jako że żaden strażnik od lat nie odważył się zapuszczać na Przywodzie. Z bliżej nieznanego powodu nie pomagały w tym wołania zbłąkany turystów: help!, ratuuunku!, to zdaje się nie pańska torba!?, auła! oczywiście, że Legia to dziady! żartowałem! czy mogę zostawić konterfekt córki? (szczególnie uciążliwe nocą). Strażników nie było i już. W czasie, gdy Marianna rozważała innych niedoszłych kandydatów, maleńki Piotruś, syn państwa Czy, z zapałem testował swój nowy zestaw perkusyjny - balię i drewnianą chochelkę, wesoło przy tym paplając coś w stylu - a kuuu, a kuu, bardzo popularnym wśród najmłodszych złodziei.W pewnej chwili, przerwał jednak zabawę i marszcząc brwi z wysiłku, wychrypiał - juzu, jzeu, jeeezu, jak mnie suszy. Matka nie ma coś do picia?! Niestety nikt nie odpowiedział dziecinie, co Piotruś skwitował głębokim westchnieniem i z pewnym wyrzutem spojrzał w wyłamane drzwi, gdzie dało się jeszcze zauważyć kobiecą postać w furkoczącej spódnicy. Od wschodu, gwiżdżąc nadciągał Koniec Świata z braćmi.(tu dopisz ciąg dalszy) :whistle:

Borys (2012-03-24 13:03:30)

Staszek:Ad. 1: Jak napisałem w notce, "dogmatyczne zbycie sprawy mnie nie interesuje". Zamiast się przepychać, kto, co i dlaczego powiedział, zapytam raczej:a) Czy według nauk Kościoła Katolickiego każda para jest w stanie stworzyć udany związek małżeński? Czy nie ma możliwości, żeby dwójka ludzi po prostu źle się dobrała?b) Jeżeli odpowiedź na powyższe pytanie jest potwierdzająca: Dlaczego młodych chrześcijan nie "parują" rodzice, tak jak dzieje się to w islamie? Jeżeli odpowiedź jest przecząca: Dlaczego człowiekowi nie wolno naprawić "matrymonialnego" błędu?Ad. 2: Jasne, ale niech "kolektywność" będzie dobrowolna.Ad. 3: Trzecią opcją jest przejście na protestantyzm. :)Misiołak:Nie zgadzam się. Oczywiście, "just" i "not until" mogą mieć takie samo znaczenie jak "dopiero", ale rozbieżność semantyczna jest dużo większa niż np. pomiędzy "dog" a "psem". "Just" oznacza przede wszystkim "tylko". Zwróć uwagę: Możesz powiedzieć "Just yesterday", ale możesz też powiedzieć "Only yesterday". Według mnie to nie "just" oznacza "dopiero", to raczej angielskiego "tylko" używa się tak jak polskiego "dopiero". Poza tym "just" jako "dopiero" używa się w odniesieniu do przeszłości. Powiesz "Just yesterday", ale nie powiesz "Just in two days". W kontekście przyszłościowym trzeba już sięgnąć po "not until" właśnie, a więc zbitkę dwuwyrazową, która jest zaprzeczeniem angielskiego "dopóki", "aż do".Nadal twierdzę, że Anglosasi nie mają swojego "dopiero" — tak ja my nie mamy swojego "silly". Bo "silly" nie oznacza ani "głupiutki", ani "śmieszny", tylko coś pomiędzy.Lama: Ale widzisz, Ty poszedłeś od razu w metafizykę alkoholową, a ja bym wolał przez jakiś czas pozostać jednak przy zagadnieniach wiary. :)

lama227 (2012-03-24 15:03:15)

Bez wątpienia metafizyka sypia z wiarą, a ja tylko spełniam życzenia. Taki Wiedźmikołaj, gdyby ktoś pytał. ;)

scobin (2012-03-26 22:03:20)

Borysie!Ad 1. Nie wchodzę głębiej w temat, nie mówię nawet, że Kościół ma w tej sprawie rację. Po prostu podrzucam Ci kolejny kamyczek do mozaiki, zrobisz z tym, co zechcesz. Kwestię rozwodów mam wybitnie nieprzemyślaną, czasu mało, ergo: lepiej nie wchodzić w głębszą dyskusję. ;-)Ad 2. Można też na to patrzeć tak, że wspólna modlitwa (oraz wspólna msza) jest okazją do kształtowania samodyscypliny i dostosowywania swojej indywidualności – w pewnym zakresie – do wymogów związanych z dobrem całej wspólnoty.Ad 3. Nie da się ukryć. :-)

Borys (2012-03-30 20:03:15)

Ad. 2: To jest dobry argument. Ale zatoczyliśmy w takim razie koło, a mnie pozostaje tylko autocytat: "Elementem religii (dajmy na to rzymsko-katolickiej), który irytuje mnie najbardziej, jest jej kolektywna obrzędowość. Transcendencja, doktryna miłości bliźniego, wyrzeczenie się scjentyzmu, wiara w życie pozagrobowe — to wszystko jest fajne. Robienie z ludzi owiec i baranów fajne nie jest. Wydaje mi się, że wiara powinna być czymś prywatnym, indywidualnym, może wręcz intymnym. Jej uporczywa eksternalizacja zabija, nomen omen, ducha religii." :)

scobin (2012-03-31 23:03:59)

Obawiam się, że odkryliśmy coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego: żadne rozwiązanie nie będzie stuprocentowo dobre, bo żyjemy w nieidealnym świecie. ;-)

Misiolak (2012-04-04 14:04:58)

Zgoda. Chciałem raczej pokazać, że w dużej mierze da się takie braki obejść. IMO lansowanie "samoprawości" jest bezsensu, gdyż lepiej brzmi "przekonanie o własnej wyższości moralnej". Przynajmniej natenczas :)

Borys (2012-04-04 21:04:45)

Lepiej, ale też dłużej. :)