Inny rok Króla
książki ::: 2011-06-02 ::: 950 słów ::: #288
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Nie sposób udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o poziom filmów kręconych na podstawie prozy Stephena Kinga, ponieważ reprezentują one wszelkie możliwe poziomy. Wśród kilkudziesięciu ekranizacji odnajdziemy najlepszy film wszech czasów (przynajmniej jeśli wierzyć rankingowi IMDB), najlepszy horror wszechczasów (jeżeli uznamy, że pierwszy Obcy to przede wszystkim SF), a także dzieła bardzo dobre (Zielona Mila, Misery), dobre (Carrie, Martwa strefa, Tajemnicze okno), kiepskie (1408), okaleczone niskim budżetem (Langoliery, Bastion) i wprost żenujące (Dzieci kukurydzy). Dużo łatwiej zmierzyć się z innym pytaniem: Czy Kingowskie pierwowzory zawsze są przynajmniej równie dobre, co ich kinowe bądź telewizyjne przekłady? Nie, nie zawsze. Dowód w sprawie nosi tytuł Cztery pory roku, wydany został w 1982 roku* i składa się z czterech nie powiązanych ze sobą nowel**. ...
Polski przekład tytułu jest odrobinę mylący. W oryginale brzmi on bardziej dwuznacznie —Different Seasons, z przymiotnikiem subtelnie sygnalizującym, iż tematyka odbiega od zwyczajowych horrorowych zainteresowań Kinga. Tytuł rozumiany dosłownie nijak ma się zresztą do treści, bo choć poszczególne utwory nominalnie przypisano do czterech różnych pór roku, to owo połączenie ma charakter zdecydowanie symboliczny. Rita Hayworth i skazani na Shawshank rozgrywa się nie wiosną, lecz w ciągu trzech dekad; Zdolny uczeń nie latem, tylko na przestrzeni kilku lat; Ciało nie jesienią, lecz u schyłku wakacji; i tylko czas akcji Metody oddychania ma najwięcej wspólnego ze "swoją" porą roku, to znaczy z zimą.
Zacznijmy więc właśnie od ostatniej noweli, która zresztą w przeciwieństwie do pozostałych trzech nie została nigdy sfilmowana. I nic dziwnego. Metody oddychania są bowiem po prostu słabe, a ich niezgrabna struktura prędzej odstraszy niż zachęcy potencjalnego reżysera. Pierwsza część tekstu to przedstawienie pewnego na poły paranormalnego klubu dżentelmenów, którego członkowie co roku z okazji Bożego Narodzenia opowiadają sobie historie z dreszczykiem. W drugiej części Metod... poznamy jedną z nich. Nic porywającego; trzydziestostronicowy zapychacz miejsca zdolny przestraszyć chyba tylko wrażliwe i ciężarne czytelniczki.
Cofnijmy się do początku. O otwierającej tomik Ricie Hayworth i skazanych na Shawshank słyszeli zapewne wszyscy, a to za sprawą genialnej ekranizacji z 1995 roku o skróconym tytule. Ponieważ opowiadania nie sposób czytać inaczej niż przez pryzmat dzieła Franka Darabonta, stanowi ono, na przekór chronologii, stustronicowe uzupełnienie słynnego filmu. Lektura pozwala nam przede wszystkim w pełni docenić kunszt reżysera, który utwór Kinga przeniósł na ekran bardzo wiernie, dokonując jednak kilku rozsądnych uproszczeń i zręcznie poszerzając emocjonalny wymiar historii w paru kluczowych miejsach. A jeżeli czytelnik filmu jeszcze nie widział? Cóż, wtedy pierwowzór nie wywrze na nim szczególnego wrażenia. Skazanych na Shawshank czyta się dobrze, ale papierowa wersja historii Andy'ego Dufresne, niesłusznie skazanego na dożywocie, absolutnie nie posiada Darabantowskiej siły przebicia.
Pod względem wyjściowego pomysłu wszystkie pozostałe nowele przewyższa niewątpliwie Zdolny uczeń. To historia ponadprzeciętnie inteligentnego trzynastolatka Todda Bowdena, chłopca z dobrego domu mieszkającego we współczesnej Kalifornii, który odkrywa, że w sąsiedztwie pod zmienionym nazwiskiem żyje sobie spokojnie hitlerowski zbrodniarz. Todd, zamiast zdemaskować Arthura Denkera, zaczyna go szantażować, a w zamian za swoje milczenie domaga się opowieści o Holokauście — opowieści "z pierwszej ręki". Wskutek zawartego układu w Toddzie narasta fascynacja złem, a w Denkerze vel Dussanderze budzą się stare demony.
Odnoszę wrażenia, że King wysoko mierzył Zdolnym uczniem. Mistrz horroru z Maine pragnął chyba pokazać, że umie stworzyć opowieść o Złu nie mającym niczego wspólnego z wampirami i demonami. Niestety, pisarz poległ przy aspekcie psychologicznym, aspekcie, z którym przecież poradził sobie wyśmienicie opisując alkoholizm Jacka w Lśnieniu. Relacji między Bowdenem a Dussanderem brakuje literackiej soczystości, fascynacja Zła Młodego Złem Starym i vice versa nie została ukazana wystarczająco wyraziście. Postacie, brane osobno, są zarazem zbyt jednoznaczne: trzynastolatek to wannabe-oprawca o tajonych homoseksualnych skłonnościach, a starego nazistę nie dręczą żadne moralne rozterki. Zdolny uczeń to kawał porządnego czytadła, ale nic ponadto. Lepiej chyba obejrzeć ekranizację z Ianem McKellenem w roli Dussandera i z zakończeniem zmienionym na plus.
Nigdy nie widziałem natomiast filmowej wersji Ciała (noszącej zmieniony tytuł Stań przy mnie). Chociaż dostrzegam walory tej zdecydowanie obyczajowej historii, nie umiem ich niestety docenić, gdyż dorastałem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. King adresuje mianowicie trzecią nowelę do czytelników, którzy swoje szczenięce lata przeżyli — tak jak on sam — na amerykańskiej prowincji u schyłku lat pięćdziesiątych. Niosąca Ciało fala dziecięcego sentymentu omyła mnie miast porwać, bo nie wyłapałem kulturowych nawiązań i nie potrafiłem odczuć ducha tamtych dni. Bardzo chciałbym jednak, żeby któryś z rodzimych autorów napisał analogiczne opowiadanie osadzone w polskim mieście w latach dziewięćdziesiątych — z kolorowymi oranżadami zamiast coli, z turbówkami zamiast rollo, z piłką zamiast baseballu, z maluchem zamiast forda, z pegasusem zamiast pisemka Master Detective, z kreskówkami z Polonii 1 zamiast Dragneta... Wtedy dużo łatwiej byłoby o nić empatii między mną a bohaterami.
Jak widać, nie mogę powiedzieć wiele dobrego o zbiorze. Swoją drogą policzyłem i wyszło mi, że Cztery pory roku są osiemnastą przeczytaną przeze mnie książką Kinga. Nie wiem, czy to ja powoli wyrastam z tego typu prozy, czy też charakterystyczny styl Króla w pewnym momencie zaczyna się przejadać. A może pisarzowi z Maine, z całym szacunkiem dla jego pióra, zdecydowanie lepiej wychodzą horrory aniżeli opowieści sensacyjno-obyczajowe? Tak czy owak, lektura czterech wchodzących w skład zbiorku nowel przynosiła przede wszystkim narastające zniechęcenie. Upraszczając sprawę: Mocno dawał się odczuć brak potwornych klaunów, śmiercionośnych wirusów i nawiedzonych samochodów.
- Potem King zaserwował czytelnikom jeszcze dwa takie kwartety: Czwartą po północy w 1990 r. (w skład której wchodzą wspomniane Langoliery, skądinąd doskonały i inspirujący kawałek prozy) oraz Full Dark, No Stars pod koniec 2010 r.
** Używam "noweli" jako tłumaczenia angielskiego "novella", określenia na tekst prozaiczny dłuższy od opowiadania, ale krótszy od powieści. Sprawę komplikuje fakt, że Anglosasi między "nowelą" a "opowiadaniem" umieszczają jeszcze "novelette" ("nowelkę"?). Poza tym podstawowe kryterium klasyfikacji stanowią u nich nie względy strukturalne, ale długość liczona ilością słów. I tak na przykład Mechaniczna pomarańcza to w powyższym systemie nie powieść, a nowela właśnie.
Komentarze
scobin (2011-06-02 10:06:19)
Wpis przeczytany, dobry. : - ) Sam nie miałem kontaktu z tymi opowiadaniami, ale jeśli nie ma w nim potwornych klaunów, to rzeczywiście źle.Oprócz tego byłbym za tym, aby pozostawić termin "nowela" dla "Latarnika" i "Kamizelki". "Novella" tłumaczy się czasem jako "mikropowieść" i myślę, że to niezły pomysł.
Borys (2011-06-02 16:06:25)
Dzięki. :) Wiesz, w pierwszej chwili chciałem użyć określenia "mikropowieść", bo przecież swojego czasu stosowałem je bez zahamowań, ale potem przyszła refleksja, której wynikiem stał się drugi przypis. "Mikropowieść" brzmi bowiem w moich uszach niezgrabnie (choć w SJP figuruje); może lepiej nagiąć znaczenie słowa "nowela"? A może nie? :) Sam nie wiem... Ale jeżeli "novella" to "mikropowieść", jak przetłumaczysz "novellette"? "Nanopowieść"? "Mikropowiastka"? :)
MuadiM (2011-06-02 22:06:37)
Mikropowiastka brzmi świetnie. Ta dziewczyna jest ruda; ta ruda dziewczyna jest piękna. Ta ruda jest piękna, zaraz przeczytam notkę, bo ja tak od tyłu zaczynam.:jester: :lol: