Blogrys

Prognoza sukcesu prognozy

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

W czasach studenckich, za pośrednictwem uczelnianej biblioteki, poznałem dwa anglojęzyczne czasopisma popularno-naukowe: New Scientist i Scientific American. Nowy Naukowiec bardzo szybko zraził mnie tabloidalnym podejściem do naukowych i technologicznych nowinek. Krzykliwe nagłówki tygodnika obiecywały wiele, ale kryjące się pod spodem artykuły były zarówno powierzchowne jak i w gruncie rzeczy mało frapujące. Raz za razem okazywało się, iż owszem, gdzieś trwają jakieś potencjalnie niesamowite badania, ale tak naprawdę niczego jeszcze nie odkryto, a sami naukowcy niechętnie spekulują na temat możliwych wyników. Na tle NS miesięcznik Naukowy Amerykanin jawił się z kolei jako wzór profesjonalizmu. Ośmiostronicowe artykuły rzetelnie podchodziły do omawianych tematów i nie udawały, że są o czymś więcej niż były w istocie. SA, podobnie jak NS, zwracał się do laika, ale po pierwsze miał nieco lepsze zdanie na temat jego poziomu intelektualnego, a po drugie nie zakładał, że skoro laik, to przede wszystkim będzie szukał sensacji.

Jednakowoż na regularną lekturę Scientific American nie miałem wtedy czasu. Postanowiłem nadrobić zaległości po skończeniu studiów. Prenumeruję magazyn od roku... i moje uczucia są mieszane. Poziom mi odpowiada. Gorzej ze stylem, czy raczej podejściem. Okazuje się bowiem, że artykuły zazwyczaj przedkładają dane zagadnienie nad jego naukowe tło. Zarzut wydaje się dziwny, lecz rzecz w tym, że o konkretnym odkryciu nie da się wiele napisać bez uciekania się w szczegóły. Szczegóły jednak, jak to szczegóły, są techniczne, więc autorzy wyliczają je w spopularyzowanej wersji. Zazwyczaj wychodzi to nudnawo — tak czy owak, to wciąż tylko szczegóły. Warunkiem opowiedzenia interesującej historii naukowej jest natomiast szersze spojrzenie, przedstawienie czytelnikowi historycznych i teoretycznych kulis. Na taką taktykę, nie wiedzieć czemu, polityka wydawnicza nie zezwala.

Felietony również nie powalają na ziemię. Zbyt często wydają się pisane na siłę, brakuje im pazura. Od czasu do czasu trafi się jednak wyjątek. Takimi wyjątkami są zwykle teksty spod pióra Michaela Shermera, redaktora naczelnego kwartalnika Skeptic (notabene, przydałoby się w Polsce takie czasopismo). Najnowszy felieton Shermera, Financial Flimflam, to, jak mawiają Anglosasi, "eye-opener". Pierwsza połowa felietonu dostępna jest po angielsku tutaj; polskie tłumaczenie całości ukaże się zapewne w kwietniowym Świecie nauki. Warto przeczytać, jako że Shermer przedstawia szalenie istotną tezę (prawdę?):

Prognozy ekonomiczne i polityczne mają dużo więcej wspólnego z pseudonauką aniżeli z nauką i po prostu nie należy im wierzyć. Mowa tu bynajmniej nie o prognozach snutych przez wujka Kazika przy rodzinnym obiedzie, ale o fachowych przewidywaniach ekspertów. Kilka konkretnych ilustracji:

1. W przeciągu 2010 roku fundusze giełdowe zarządzane przez (każących sobie słono płacić) specjalistów wygenerowały średnio 9,5% przychodu. Natomiast gdybyśmy na początku 2010 roku nakupili akcji zupełnie na chybił-trafił, i odsprzedali je po roku, odsetki wyniosłyby 12%.

2. Niedawny raport z Economics and Portfolio Strategy wykazał, że w latach 1990-2009 z 452 zarządzanych funduszy tylko 13 przebiło średnią giełdową.

3. Profesor Tetlock w książce Expert Political Judgments (2005) wziął pod lupę prawie 83 tysiące prognoz dotyczących przyszłości dokonanych przez blisko 300 ekspertów od politologii, ekonomii, historii i dziennikarstwa. Konkluzja: Poradzili sobie tylko trochę lepiej od "rzucającego lotkami szympansa".

Co ciekawe, Tetlock odkrył przy okazji, że lepszymi prognostykami są ludzie, którzy posiadają szeroką, lecz nie głęboką wiedzę, od tych, którzy wiedzą bardzo dużo, ale tylko o pojedynczym wąskim zagadnieniu (nawet jeśli jest to zagadnienie bezpośrednio związane z charakterem prognozy).

Nigdy nie wątpiłem, że Pascal miał rację: "O ile bowiem piękniej jest wiedzieć coś ze wszystkiego, niż wiedzieć wszystko o jednym".






Komentarze

DeckardPL (2011-03-06 12:03:56)

To nie do końca tak - na tej samej zasadzie można wyliczać, że do punku X z punktu Y można dostać się nie tylko połączeniem za 5 tys. USD ale również za 2,5 tys. - tylko nikt nie wspomina, że pierwszym dotrzesz w 8-12h a drugim w 36-72h.Maklerzy to scedowana usługa obsługi Twoich środków zainwestowanych gdzieśtam. Kupując na chybił trafił, czyli de facto zarządzając i podejmując samodzielnie decyzje powinieneś siedzieć nad kompem całą dobę (giełdy operują w różnych strefach czasowych) a i tak nie będziesz miał dostępu do pewnych danych lub mocy liczbowych, aby przeliczyć pewne procesy w ciągu minut i podjąć optymalną decyzję. Pamiętaj, że optymalna decyzja to nie tylko nieprzebrane zyski, to również redukcja potencjalnych bądź rzeczywistych strat.Of korz nie kwestionuję, że rynek finansowy to jeden wielki przewał - wystarczy poczytać trochę Krugmana na NYT i skonfrontować z poglądami innych speców. Sedno w tym, że przewał zrobiono i podtrzymuje się z uwagi na fakt, iż świat nie jest gotowy na alternatywę (czyli przewartościowanie i zmianę systemu, który funkcjonuje od blisko... czterech-pięciu stuleci?).

Borys (2011-03-06 15:03:57)

Wydaje mi się, że nie o to chodzi. Gdybyś 1 stycznia 2010 r. wybrał sobie N spółek na chybił-trafił, zainwestował w ich akcje, przez następny rok nie interesował się w ogóle wskaźnikami giełdowymi, a 1 stycznia 2011 odsprzedał udziały, zarobiłbyś średnio 12%. W tym samym czasie przeciętny maklerski fundusz zarobi 9,5%.Oczywiście, może być też tak, że w tym pierwszym przypadku odchylenie standardowe jest większe, a przez to ryzyko małych zysków lub nawet strat -- większe. Być może trzy różne decyzje "na chybił-trafił" dałyby zyski w wysokości 12%, 30% i -30%, podczas gdy dla trzech różnych maklerskich funduszy wskaźniki wyniosłyby, powiedzmy, 9,5%, 8,5% i 10,5%. To zmienia częściowo postać rzeczy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę prowizje, jakie trzeba płacić maklerom, "przypadkowe" kupowanie akcji i tak chyba opłaca się bardziej. Pamiętaj, że optymalna decyzja to nie tylko nieprzebrane zyski, to również redukcja potencjalnych bądź rzeczywistych strat.I z tym maklerzy też sobie nie radzą, bo nie byli w stanie przewidzieć finansowego kryzysu. :) Rozmawiałem kiedyś na ten temat ze znajomym. Dowiedziałem się, że do modelowania zjawisk rynkowych zazwyczaj stosowane są odczapiste modele matematyczne. "Odczapiste", bo opierające się na licznych przypadkowych, niekiedy absurdalnych, założeniach. Modele czasem działają, czasem nie. Loteria.Myk polega na tym, że zdolności prognostyczne ekspertów wspomaganych przez matematykę i superkomputery wymiękają w konfrontacji z poziomem skomplikowania i złożoności takich systemów jak giełda lub polityka międzynarodowa.

DeckardPL (2011-03-06 16:03:46)

A o której giełdzie mówimy? ;-)Co do kryzysu - spotkałem się z tezami, iż kryzys został przewidziany dobrych kilka lat wcześniej. Zauważ, system rozpędził się tak bardzo, iż jedynym "stabilizatorem" jaki można było mu doczepić to większe zobowiązania państw bądź ich grup. Bez kryzysu nikt normalny nie myślałby o wrzucaniu "pakietów", kryzys przyszedł i rynek łyknął kolejne miliardy jak pelikan rybę... Nawet, jeżeli to stabilizator z tektury i kleju do papieru.Druga sprawa - pamiętaj, system działa tak długo, jak jest potrzebny do egzekwowania zobowiązań. Amerykanom nie przeszkadza to od lat produkować papieru/banknotów/, toczyć x wojen, wracać do protekcjonizmu (finał przetargu dla US Air Forces na nową generację cystern, gdzie w oczywisty sposób wykopano zewnętrznego oferenta), program kosmiczny zlikwidowali dopiero po 55 latach - podobnie jak Chińczykom m.in. nie wliczać do zadłużenia kraju zobowiązań własnych samorządów, które często są spłacane w 100% przez samo państwo. Alternatywne systemy rozliczania (surowce, kruszce) lata temu zostały złamane i pozbawione znaczenia, które miały w dobie wprowadzania merkantylizmu.

Borys (2011-03-06 20:03:38)

Mniemam, że o NYSE. :)Czy kryzys został naprawdę przewidziany -- śmiem wątpić (ale nie ukrywam, że nie znam się na tym). O owym "przewidywaniu" wspomina zresztą Shermer w swoim felietonie:"As economics Nobel laureate Paul Samuelson long ago noted in 1966 Newsweek column: Commentators quoute economic studies alleging that market downturns predicted four of the last five recessions. That is an understatement. Wall Street indexes predicted nine out of the last five recessions!"Co do "drugiej sprawy", to nie będę z Tobą wchodził w dyskusję, bo za cienki jestem na tym obszarze. Nie wiem jednak, czy z Twojej strony ma to być kontrargument, czy dygresja. :)

Piotrek Glab (2011-03-06 22:03:56)

Ze sie tak na szybko wtrace. Dwie kwestie:- maklerzy z funduszy, nawet jesli by przewidzieli kryzys globalny, nie bardzo maja mozliwosc reakcji. Statut funduszu zobowiazuje ich do posiadania jakiegos tam procentu okreslonego typu papierow wartosciowych (np akcji) i musza sie tego trzymac. Jedyna droga, zeby nie stracic na akcjach w trakcie takiego krachu jak ostatni, to pozbyc sie wszystkich akcji. Jesli cos takiego zrobiliby maklerzy z funduszy (zakladajac, ze byloby to prawnie dozwolone) to... wywolaliby kryzys. Znacznie wiekszy niz ten, ktory byl.- @Borys"Być może trzy różne decyzje "na chybił-trafił" dałyby zyski w wysokości 12%, 30% i -30%, podczas gdy dla trzech różnych maklerskich funduszy wskaźniki wyniosłyby, powiedzmy, 9,5%, 8,5% i 10,5%. To zmienia częściowo postać rzeczy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę prowizje, jakie trzeba płacić maklerom, "przypadkowe" kupowanie akcji i tak chyba opłaca się bardziej."Dokladnie tak to wyglada. Na chybil trafil uprawiasz hazard. Moze wyjdziesz na plus, moze na minus. Oczywiscie zysk bylby wiekszy niz z funduszu, ale strata tez znacznie wieksza. Przypadkowe kupowanie akcji oplaca sie bardziej, ale pod warunkiem, ze trafisz...