Blogrys

Przeczytane w 2009, cz. 2

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

cd.

Z kanonem literatury pięknej zetknąłem się w minionym roku zaledwie dwa razy, ale, jak na kanon przystało, były to spotkania owocne. Ameryka zaskoczyła mnie budzącymi szczery śmiech rozdziałami z Bruneldą, lecz cała książka przesiąknięta była, oczywiście i na szczęście, pokaźna porcją kafkowskiego Stimmungu. Ameryka stanowi niewątpliwie najpogodniejszą powieścią w dorobku autora Procesu -- co oznacza, że można ją porównać do bardzo melancholijnego, zimnego, choć słonecznego październikowego popołudnia. Nie wiem natomiast, do czego należałoby porównać Lorda Jima, być może dlatego, że pewnego procenta tej książki po prostu nie zrozumiałem. Mój dobry skądinąd angielski poległ bowiem w zetknięciu z wyszukanym, wysmakowanym słownictwem Conrada (o ironii losu związanej z pochodzeniem pisarza nie będę nawet wspominał). Polski przekład już stoi na półce, jako że zachodzi podejrzenie, iż Lord Jim zasługuje na więcej niż biblionetkową czwórkę, jeśli tylko podczas lektury nie trzeba co chwilę sięgać po Merriama-Webstera. ...

Do dobrej beletrystyki zaliczę Złego, Extensę i Mechaniczną pomarańczę. Powieści Tyrmanda i Burgessa recenzowałem już na blogu w ciepłych słowach, więc teraz wystarczy tylko polecić je raz jeszcze. O Dukaju też, rzecz jasna, złego słowa nie powiem, wprost przeciwnie; zresztą Extensa, obok opowiadań, wydaje się bardzo dobrym wprowadzeniem do twórczości mistrza współczesnego polskiego SF. Zauważyłem natomiast, że nie wszyscy recenzenci zrozumieli, o co w mikropowieści chodzi. Ja wiem, słowa "inwazja" i "transcendencja" brzmią podobnie, ale bez przesady. Jak każdy utwór Dukaja, tak i Extensę będę chciał przeczytać ponownie, więc potem być może machnę jakąś swoją interpretację.

Na miano gorszej, aczkolwiek nadal niezgorszej, beletrystyki -- ergo, na miano czytadeł -- zasługują The Silence of the Lambs i Hannibal. Cała trylogia Harrisa to sympatyczna i wciągająca rozrywka (czwartego tomu nie znam, pierwszy przeczytałem pod koniec 2008 r.), ale po lekturze w pamięci zostaje tylko Hannibal Lecter, i to bynajmniej nie ten papierowy, lecz ten wykreowany przez Anthony'ego Hopkinsa w ekranizacji Milczenia owiec. Bowiem tak jak film Demme'a jest stuprocentowym must-see, tak cykl Harrisa stuprocentowym must-readem nie jest na pewno. Podobnie jak twórczość młodych polskich autorów fantastycznonaukowych zebrana w tomiku Bez bohatera; lub jak Gringo wśród dzikich plemion Cejrowskiego, chociaż ten ostatni to już prędzej quite-fun-and-quick-but-only-one-time-read (ale za to już nie beletrystyka).

Literatura piękna, beletrystyka z wyższej półki, beletrystyka z niższej półki -- czas na beletrystyczne rozczarowania. Były trzy. Po wynoszonym na piedestały Głosie Boga Jacka Soboty spodziewałem się odpowiedzi rodzimej fantasy na twórczość Dukaja. Dostałem klimatyczny utwór napisany starannym językiem i udający fabularyzowaną wersję alternatywnej Ewangelii -- pomysł zaiste nośny. Ale dlaczego tylko "udający"? Ano dlatego, że w ostatecznym rozrachunku Głos Boga gubi nieco wymuszona intertekstualność i brak spójności (ani to powieść, ani zbiór opowiadań). Mimo wszystko, na tle polskiej literatury fantastycznej, książka Soboty faktycznie wyróżnia się in plus.

Mniej dobrego da się powiedzieć o drugim rozczarowaniu -- Zerze Kathe Koji -- a zupełnie nic dobrego o trzecim -- Weźmisz czarno kure... Andrzeja Pilipiuka. Zero jest horrorem o doskonałej warstwie psychologicznej, tyle tylko, że na jego stronicach dzieje się zatrważająco mało, przez co książka straszy głównie nudą. Szkoda, bo koncepcja fabularna (bohaterowie znajdują w ciemnym kącie magazynku niewielką, ale wyraźnie nadprzyrodzoną i prowadzącą niewiadomo dokąd Nibydziurę) mogła zaprowadzić autorkę daleko, a sprawiła tylko, że Koja kręci się przez kilkaset stron w kółko, wokół oryginalnotytułowej Nibydziury, chciałoby się rzecz. Na Weźmisz czarno kure... spuśćmy natomiast, po raz kolejny, zasłonę milczenia z napisem zaczynającym się od "G" a kończącym na "A" (na dziesięć liter).

Nie samą fikcją literacką człowiek żyje. Odchamiałem się też, a jakże. Zawarłem wreszcie znajomość z twórczością historiograficzną Normana Daviesa i mogę tylko potwierdzić nagromadzone wokół niej superlatywy. Co prawda nigdy bym nie przypuszczał, że znajomość tę rozpocznę od Powstania '44 (bo mikrohistoria interesuje mnie dużo mniej od makrohistorii), ale flejmy rządzą się swoimi prawami i czasem skłonią człowieka do lektury tysiącstronicowej knigi. Z kolei Dzieje literatury powszechnej mnie zawiodły; Tomkowskiemu brakuje "krzyżanowskiego" pazura stylistycznego, przez co jego książkę czyta się dość sucho i trzeba popijać. O zaskakująco niskim poziomie makiawelizmu niesławnego Księcia (czyżby czarny piar Kościoła zrobił przez wieki swoje?) już tu wspominałem, nie wspominałem natomiast o Erystyce Schopenhauera, książce -- właściwie to książeczce -- o której wszyscy słyszeli, ale którą nie wszyscy czytali. A przeczytać warto, bo to nadzwyczaj zwięzłe omówienie kilkudziesięciu brzydkich chwytów do stosowania w dyskusjach na dowolne tematy. Jednakowoż na zakończenie dostajemy od autora "chwyt" jeszcze jeden, poniekąd ostateczny, i, o dziwo, całkowicie czysty. Zachęceni?

Z dramatem, poza prozą Pilipiuka, w zeszłym roku kontaktu nie miałem. Z poezją też nie; a raczej, prawie nie, jako że w ręce wpadły mi Drogowskazy Daga Hammarskjölda, ni to tomik wierszy, ni to zbiór aforyzmów, który postaram się w najbliższym czasie zrecenzować. W celach instruktażowych przeczytałem też cieniutki podręcznik do rodzimej, epistolograficznej gry fabularnej De Profundis. W celach odprężająco-sentymentalnych natomiast powtarzałem sobie Niziurskiego -- Awanturę w Niekłaju, Pięć melonów na rękę i Niewiarygodne przygody Marka Piegusa. Powieści te po latach nadal "dają radę", chociaż oczywiście teraz czytało mi się je bardzo szybko. Zaprawdę, kto nie zetknął się z twórczością Niziurskiego w wieku podstawówkowym, ma amputowane dzieciństwo, a przynajmniej wymiar czytelniczy tegoż.






Komentarze

scobin (2010-01-26 09:01:22)

+1 :-)

Borys (2010-01-26 11:01:24)

-1. Jestem skromny. :)

DeckardPL (2010-01-29 13:01:39)

Awanturę w Niekłaju pamiętam, sympatyczna lektura z czasów Pana Samochodzika ;)Polska literatura fantastyczna to dla mnie dalej dziadostwo, jedynie Dukaja mam zamiar znów zbadać (może Czarne oceany?). Albo zrzynka z zachodnich serii albo kolejne wariacje Chrystusa, Judasza, krzyżowania, Ewangelii i nabijanie penisów lub łechtaczek na pale/kolce.