Blogrys

Strzegę "Strażników"

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Chyba dopiero drugi raz w życiu poszedłem na kinową premierę. W przeciwieństwie do Królestwa niebieskiego z 2005 r. piątkowych Strażników oglądało mi się wybornie. Jako ekranizację najnowsze dzieło Zacka Snydera oceniam bardzo wysoko. Owszem, usunięto kilka wątków, a parę rzeczy, z zakończeniem na czele, zmieniono, jednak nie mam o to specjalnych pretensji do twórców. Tłumacząc utwór literacki na język filmowy trzeba ciąć i nikt nie powinien widzieć w tym niczego zdrożnego. W gruncie rzeczy zdziwiony jestem, że ta ekranizacja jest aż tak wierna. Szczegółowe trzymanie się pierwowzoru nie wyszło bowiem na zdrowie Strażnikom odbieranym jako samodzielny film. Na hermetyczność niech jednak narzekają ci, którzy nie znają papierowego oryginału. Ja od trzech miesięcy się do nich nie zaliczam. Szkoda tylko, że najwyraźniej nie wszystkim fanom komiksu produkcja Snydera przypadła do gustu. ...

Zanim przejdę do krótkiego wypunktowania zalet i wad "ruchomych" Strażników (o dziwo, nie będzie spojlerów), chciałbym szybko rozprawić się z pewnym bezsensownym argumentem wytaczanym przeciwko filmowi. Alan Moore stwierdził, że jego dzieło jest niefilmowalne, a strażnicy oryginalnych Strażników kurczowo uczepiają się tej tezy. Niestety, bzdurnej. Oczywistym jest, że zarówno medium książkowe jak i komiksowe różni się od filmowego (to pierwsze bardziej, to drugie mniej). Ale nie znaczy to, że książek i komiksów nie da się sprawnie przenosić na filmową taśmę. Dowody znajdziecie pod literkami Ł jak Łowca androidów, N jak Nakręcana pomarańcza, O jak Ojciec chrzestny, P jak Przeminęło z wiatrem... listę ciągnąć by można bardzo długo. Wszystko sprowadza się do umiejętności, wyczucia i podejścia reżysera, nie do jakiegoś abstrakcyjnego wskaźnika "filmowalności". Możemy natomiast postawić pytanie, czy Zack Snyder stanął na wysokości zadania,
a malkontenci mają pełne prawo odpowiedzieć negatywnie. Prosiłbym jednak, żeby nie zapominali o:

  • Znakomitych zdjęciach. Stylistyka i kolorystyka kadrów jest bardzo wierna oryginałowi. Widać, że za kamerą stał wybitny filmowy rzemieślnik, który komiks Moore'a darzy wielką estymą.
  • Świetnie dobranych aktorach. Wśród nich przoduje oczywiście absolutnie genialny Jackie Earle Haley w roli Rorschacha. Filmowy Walter Kovacs prezentuje się w masce równie dobrze co w powieści graficznej -- a bez maski jeszcze lepiej. Pozostali aktorzy także, co do jednego, spisują się należycie i widać, że "czują" swoje postacie.
  • Fantastycznej ścieżce dźwiękowej, której bardzo istotną część stanowią doskonale rozpoznawalne, klasyczne piosenki takich tuzów muzyki popularnej jak Bob Dylan, Simon & Garfunkel czy Leonard Cohen. Pozornie powinniśmy nad tym przejść do porządku dziennego, bo, jak zauważył Lord, "stare przeboje z jakiegoś powodu zostały przebojami". Owszem. Jednak "pożyczanie" cudzych piosenek do swojego filmu kosztuje grube pieniądze, bo najpierw trzeba kupić od wytwórni odpowiednie licencje. Gdyby nie copyrightowe restrykcje, w co drugiej komedii romantycznej słyszelibyśmy Mother Love Queena. Zack Snyder nie poszedł na łatwiznę i wycisnął niezbędne fundusze od producenta, ponieważ przewidział, że umieszczenie rzeczonych kawałków w Strażnikach wydatnie wzbogaci warstwę dźwiękową filmu. I za to należy mu się szacun.
  • Rewelacyjnie wykonanej czołówce, która za jednym zamachem wprowadza nas w alternatywną rzeczywistość filmu, jak i streszcza historię zamaskowanych obrońców sprawiedliwości. Oczywiście, żeby zrozumieć znaczenie większości kadrów, trzeba albo zawczasu poznać komiks, albo obejrzeć Strażników dwa razy. Jednak hermetyczność, jak już wspomniałem, dla mnie akurat problemem nie jest.

Czy wszystko mi się podobało? Jasne, że nie:

  • Należało zrezygnować z efekciarskiej oprawy scen walk i postawić na "brudny realizm". Takie podejście pasowałoby dużo lepiej do reszty filmu, który przecież w przeważającej mierze opiera się nie na pościgach, strzelankach i mordobiciach, lecz na dialogach i relacjach między postaciami. Slow-motion i nagłe zbliżenia na łamane, tryskające krwią kończyny były zdecydowanie zbyt teatralne na tle całej reszty.
  • Nie daruję zmienionego epilogu. Seymour nie jest ani rudy i piegowaty (to przecież bardzo ważne!), a ostatnie słowa komiksu -- "Zostawiam to całkowicie w twoich rękach" -- nie tylko nie są ostatnimi słowami filmu, ale na dodatek zostają wypowiedziane od niechcenia, bez odpowiedniego zaakcentowania, które sugerowałoby, że można je rozumieć na różne sposoby.

W ekranizacji zmieniono także zakończenie, ale akurat w tej kwestii mam mieszane uczucia. Alan Moore pojechał w komiksowym finale po bandzie i jakimś cudem udało mu się nie wypaść z toru, ale ta sama sztuczka w filmie raczej nie wyszłaby po raz drugi. Rozwiązanie zastosowane w scenariuszu Haytera i Tsego ma pewną logiczną lukę, lecz przy odrobinie dobrych chęci da się ją załatać. Z drugiej strony lepiej tłumaczy ono ostatnią decyzję Doktora Manhattana (nie przedostatnią, związaną z najbardziej wzruszającą sceną całości, ale właśnie ostatnią).

Strażników-film oceniam na cztery na pięć gwiazdek.






Komentarze

mwisniewski (2009-03-09 23:03:06)

"Alan Moore stwierdził, że jego dzieło jest niefilmowalne, a strażnicy oryginalnych Strażników kurczowo uczepiają się tej tezy. Niestety, bzdurnej."Bzdurnej? Zważ na to, że rozpatrujemy tutaj _konkretny_ przypadek, a Ty podpierasz się "Przeminęło z wiatrem". :)Ja się niczego nie uczepiłem. Po wyjściu z seansu, zupełnie nieświadomie, niemal słowo w słowo powtórzyłem słowa Moorea, które przytoczyłem później na swoim blogu. Stało się to ZANIM poznałem zdanie autora "Strażników". Byłem mile zaskoczony taką zgodnością poglądów. :)"Zack Snyder nie poszedł na łatwiznę i wycisnął niezbędne fundusze od producenta, ponieważ przewidział, że umieszczenie rzeczonych kawałków w Strażnikach wydatnie wzbogaci warstwę dźwiękową filmu."Stop, to nie tak. Większość tych kawałków "pojawia się" przecież na kartach komiksu. Zack nie miał trudnego zadania. :)Z punktami w większości się zgadzam. Zdjęcia, aktorzy i tak dalej... Jeżeli jednak o wierność kolorystyki chodzi - tu byłbym ostrożny. Moje zdanie o końcówce znasz. Nie podoba mi się, jestem fanem oryginału i właśnie TO chciałem zobaczyć w kinie. Tylko bez spojlerów. :)

LordThomas (2009-03-10 00:03:18)

"Większość tych kawałków "pojawia się" przecież na kartach komiksu. Zack nie miał trudnego zadania. :)"Borysowi chyba chodziło o trudne zadanie zdobycia funduszy na te piosenki. Na prawie autorskim się nie znam, ale wydaje mi się, że pojawienie się tych piosenek w komiksie nie oznacza, że można je za darmo użyć w filmie.Dalej następują lekkie spojlery.A co do walk to ja nie rozumiem - oni mieli w końcu jakieś moce czy nie? Podobno tylko Doktor był nadnaturalny ale łapanie kuli ręką czy wyrzucenie gościa przez pancerną szybę też pachnie jakąś mocą. Najmądrzejszy człowiek na świecie miał jeszcze jakieś auty czy nie? I jak to było z tą "dezintegracją"? Znaczy, że on nie znał historii Niebieskiego Pytona i nie widział, że to nic nie da? Bo retrospekcja widoczna w filmie sugeruje, że to była wiedza powszechna raczej.Precz z kosmiczną macką na koniec!

Borys (2009-03-10 10:03:41)

@LawBzdurnej? Zważ na to, że rozpatrujemy tutaj _konkretny_ przypadek, a Ty podpierasz się "Przeminęło z wiatrem". :)Konkretnie Ci mówię, że teza jest bzdurna. Nie ma czegoś takiego jak niefilmowalna książka lub komiks. Są tylko niewłaściwe bądź nieumiejętne podejścia twórców do tematu.Ja się niczego nie uczepiłem. Po wyjściu z seansu, zupełnie nieświadomie, niemal słowo w słowo powtórzyłem słowa Moorea, które przytoczyłem później na swoim blogu.I które to słowa stanowią objętościowo 80% swojej notki, jaką poświęciłeś filmowi. Pamiętaj, co powiedzieli Batmanowi: "Określa cię to, co robisz, nie to, kim jesteś pod spodem". :DStop, to nie tak.Większość tych kawałków "pojawia się" przecież na kartach komiksu. Zack nie miał trudnego zadania. :)Większość, ale nie wszystkie. Na kartach komiksu nie pojawia się "The Sound of Silence" ani "Hallelujah". Te utwory Zack dodał "od siebie" i, jak widać, wyszło to filmowi na zdrowie. Poza tym, jak zauważył Lord, tak czy owak opłaty copyrightowe trzeba było uiszczyć.Z punktami w większości się zgadzam. Zdjęcia, aktorzy i tak dalej... Jeżeli jednak o wierność kolorystyki chodzi - tu byłbym ostrożny.A pamiętasz, co Ci mówiłem o polskim wydaniu? Jest "bledsze" w porównaniu z wydaniem angielskim i norweskim. Bulandzka drukarnia zaoszczędziła na farbie. :)Moje zdanie o końcówce znasz. Nie podoba mi się, jestem fanem oryginału i właśnie TO chciałem zobaczyć w kinie.Ale idąc do kina, wiedziałeś przecież, że zmienili zakończenie...?@LordPodobno tylko Doktor był nadnaturalny ale łapanie kuli rękąhttp://www.break.com/index/probably-a-bad-idea.html:DNajmądrzejszy człowiek na świecie miał jeszcze jakieś auty czy nie?Przypominał Tomasza Lisa ("Co z tym światem?"). (Dodam, że to nie moje, ktoś tak skomentował na blogu WO).I jak to było z tą "dezintegracją"? Znaczy, że on nie znał historii Niebieskiego Pytona i nie widział, że to nic nie da? Bo retrospekcja widoczna w filmie sugeruje, że to była wiedza powszechna raczej.Słuszna uwaga.Precz z kosmiczną macką na koniec!Oj, ale to nie była macka. :P

Charleene (2009-03-10 16:03:22)



To ja ulegnę pokusie (Bóg mi świadkiem, że próbowałam się oprzeć) i też coś powiem.Mianowicie to:"Owszem, usunięto kilka wątków, a parę rzeczy, z zakończeniem na czele, zmieniono, jednak nie mam o to specjalnych pretensji do twórców. Tłumacząc utwór literacki na język filmowy trzeba ciąć i nikt nie powinien widzieć w tym niczego zdrożnego. W gruncie rzeczy zdziwiony jestem, że ta ekranizacja jest aż tak wierna."I właśnie wierność - fabularna, przedstawieniowa, plastyczna i każda inna - sprawiła, że ten film, mimo że przyzwoity, dla mnie, dziewczęcia, któremu Strażnicy zryli mózg wszerz i wzdłuż, nie znaczy nic. Bo siłą tego komiksu nie jest historia. Nie jest nią również świat przedstawiony - a w każdym razie nie tylko. Właściwie historia i świat to, powiedzmy, jedna trzecia siły Strażników - czyli zdecydowanie nie większość. Cała reszta to SPOSÓB opowiedzenia historii i różne smaczki, które sprawdzić się mogą tylko w komiksie. "Hiroshima lovers" na przykład - nie pamiętam jak się na nich po polsku mówiło. Spadający falkon perfum. Przerażająca harmonia równoległych wątków (no, to ostatnie się da).Żeby zrobić film, który dorównywałby Strażnikom, trzeba by było zastanowić się nad specyfiką, jak to niektórzy ładnie nazywają "medium filmowego", znaleźć właściwy dla niego rytm narracji i właściwe dla niego smaczki. Opowiedzieć historię zupełnie inaczej niż w komiksie.Powtórzę się - Strażnicy są niezłym filmem. Nikt im nie odbierze świetnych aktorów, zdjęć, soundtracku i całej reszty. Ale dla mnie nie mają (poza ścieżką dźwiękową, swoją drogą score też jest świetny, nie ograniczajmy się do starych klimatycznych kawałków) właściwie żadnej wartości, bo nie ma w nich nic nowego względem oryginału, który jest po prostu lepszy.

mwisniewski (2009-03-10 19:03:10)

@Borys"Nie ma czegoś takiego jak niefilmowalna książka lub komiks."Bo Ty tak napisałeś? A ja Ci mówię, że jest, a bzdurą jest to, co piszesz. "Strażnicy" są niefilmowalni. I tyle."I które to słowa stanowią objętościowo 80% swojej notki, jaką poświęciłeś filmowi."To wyczerpujący komentarz."Ale idąc do kina, wiedziałeś przecież, że zmienili zakończenie...?"Otóż - nie. Słyszałem o takiej możliwości jakiś czas temu, potem jednak - w przeciwieństwie do Ciebie - nie czytałem/oglądałem każdego możliwego przecieku. @CharleeneWłaśnie to od początku próbuję Borysowi wytłumaczyć, o tym mówił Moore. Przeraża mnie, że autor Blogrysa konsekwentnie omija ten temat szerokim łukiem. Czuję się zbity z tropu - czy my czytaliśmy ten sam komiks, Borysie?

Borys (2009-03-10 20:03:47)

@Charleene & częściowo MateuszZgadzam się z Tobą w niemalże całej rozciągłości. To wszystko, o czym piszesz, spróbowałem zawrzeć w swojej notce w zdaniu "Szczegółowe trzymanie się pierwowzoru nie wyszło bowiem na zdrowie "Strażnikom" odbieranym jako samodzielny film", lecz nie ulega wątpliwości, że byłem tam zbyt lakoniczny. :)Zabierając się za ekranizację książki lub komiksu, można obrać jedną z dwóch zupełnie odmiennych strategii. Po pierwsze, można spróbować jak najwierniej przetłumaczyć treść oryginału na język filmu. Niektóre wątki trzeba będzie oczywiście przyciąć, inne usunąć, kilka rzeczy pozmieniać, ale esencja pierwowzoru, tak fabularna jak i stylistyczna, pozostanie niezmieniona. Do takiego typu ekranizacji potrzeba reżysera-rzemieślnika. Na tej zasadzie powstały hollywoodzkie wersje "Władcy Pierścieni" i "Ojca chrzestnego",W drugiej opcji zachowany zostaje duch oryginału, lecz zmodyfikowana cała (lub prawie cała) reszta. Tym sposobem otrzymamy luźną adaptacją, albo, w jeszcze "luźniejszym" przypadku, film "na motywach". Przykładami takich właśnie dzieł są, odpowiednio, "Łowca androidów" Scotta i "Czas apokalipsy" Coppoli. Tutaj potrzeba już reżysera-artysty z własną wizją, który pierwowzór wykorzysta jedynie jako trampolinę.Zack Snyder, tak jak każdy inny reżyser, mógł pójść tylko jedną z tych dwóch dróg. W obu przypadkach ryzykował. Przy podejściu wiernoekranizacyjnym -- to, że takie osoby jak Wy, Charleene i Mateusz, będą kręcić nosami, bo dostaną "tylko" filmową wersję komiksowych plansz. Przy podejściu luźnoadaptacyjnym -- to, że tysiące fanów "Strażników" będą miały do reżysera pretensje o to, iż wszystko pozmieniał według własnego widzimisię. Którą drogą poszedł Snyder, wszyscy wiemy. Co, notabene, udowadnia, że ten reżyser jest bardzo zręcznym rzemieślnikiem, a nie żadnym "wizjonerem", jak sugerował zwiastun "Strażników". Przynajmniej na razie.I jeszcze słówko o tzw. "filmowalności". Przy podejściu wiernoekranizacyjnym końcowy produkt będzie albo bardziej, albo mniej hermetyczny (czyli nie do końca zrozumiały dla osób nie znających pierwowzoru). Możemy umówić się, że im większa "filmowalność" tym mniejsza hermetyczność i vice versa. Innymi słowa, "filmowalność" określałaby stopień fabularnej i kompozycyjnej przejrzystości oryginalnego dzieła, krótko mówiąc -- stopień jego prostoty. Tyle tylko, że tak zdefiniowana "filmowalność" nie ma wiele wspólnego z "ogólną możnością przeniesienia danego dzieła na ekran", jak chce tego Moore, i jak powtarzasz za nim Ty, Mateusz.Aha, Charleene, stwierdziłem powyżej, że zgadzam się z Tobą niemalże całkowicie, ponieważ napisałaś:Cała reszta to SPOSÓB opowiedzenia historii i różne smaczki, które sprawdzić się mogą tylko w komiksie. "Hiroshima lovers" na przykład - nie pamiętam jak się na nich po polsku mówiło. Spadający falkon perfum....a według mnie "Hiroshima lovers" i spadający flakon perfum to akurat rzeczy, które bez najmniejszego wysiłku dałoby się w filmie umieścić. Takie smaczki mają bardzo niewiele do gadania. Liczy się, jak sama piszesz, sposób opowiedzenia historii.@MateuszBo Ty tak napisałeś? A ja Ci mówię, że jest, a bzdurą jest to, co piszesz. "Strażnicy" są niefilmowalni. I tyle.Tak, bo ja tak napisałem. A także dlatego, że powyżej tę tezę rozwinąłem i uzasadniłem. Czekam na Twoje kontrargumenty. Mateusz, jednego nie rozumiem. Załóżmy przez chwilę, że "Strażnicy" faktycznie są "niefilmowalni-w-ogóle". W takim razie po co w ogóle szedłeś do kina? A jeżeli "niefilmowalność-w-ogóle" komiksu odkryłeś dopiero po obejrzeniu, to dlaczego nie uważasz po prostu, że za Twoje niezadowolenie z filmu winę ponosi niewłaściwe podejście Snydera do tematu? I dlaczego -- w takim wypadku -- nie zaproponujesz, co można było zrobić inaczej? Chyba że wszystko rozbija się o to nieszczęsne zakończenie.Otóż - nie. Słyszałem o takiej możliwości jakiś czas temu, potem jednak - w przeciwieństwie do Ciebie - nie czytałem/oglądałem każdego możliwego przecieku.Więc może trzeba jednak było sprawdzać te podrzucane przeze mnie linki? :)

Charleene (2009-03-10 21:03:32)



"Zack Snyder, tak jak każdy inny reżyser, mógł pójść tylko jedną z tych dwóch dróg. W obu przypadkach ryzykował."Nie, właściwie nie. Ryzykował tylko w opcji pójścia z duchem oryginału - bo wyszedłby mu albo gniot albo, wybaczcie duże słowo, arcydzieło. W opcji wiernej ekranizacji tak czy inaczej robił solidny film. Jak dla mnie gość poszedł na łatwiznę.A, doświadczenia empiryczne na próbie dwóch osób wykazują, że filmowi "Strażnicy" nie są hermetyczni. To znaczy tak mi się wydaje ;) Poszłam do kina z braćmi, którzy komiksu nie znają, a przynajmniej nie znali w dniu premiery, bo jeden się właśnie doedukowuje ;) i nie mieli najmniejszych problemów ze zrozumieniem filmu.Rozdrobnię się jeszcze na kochanków z hiroszimy i flakon perfum, nie żeby to było specjalnie merytoryczne, ale lubię te motywy - kochankowie przewijają się przez zbyt wiele obciętych wątków, zbyt wiele myśli bohaterów, zbyt wiele skojarzeń, żeby to przeszło w filmie, w którym nie ma czasu na przyglądanie się ścianom budynków. Powiedzmy, że widzę, jak można by było wrzucić perfumy, ale to i tak nieco kaleczyłoby ten motyw, który jest tak niesamowicie wpasowany w cały numer o czasie. Zresztą, tak jak napisałam, koncentrowanie się na oddawaniu takich smaczków w filmowej adaptacji mija się z celem - trzeba wymyślić nowe smaczki.Znowu się powtórzę, ale co mi tam - tym co dałoby się przełożyć, jeśli już bawimy się w takie gdybanie - i co już, mam wrażenie kiedyś przełożono przy ekranizacji komiksu Moorea - jest równoległość wątków. Chwyty zastosowane w V for vendetta, bo ten film mam na myśli świetnie się do tego nadają, ba, jest tam nawet chwyt, który moim zdaniem spokojnie pozwoliłby ocalić wątek sprzedawcy gazet. Ale rozpisywanie się nad tym co by było gdyby Wachowscy nakręcili Strażników już zupełnie nie ma sensu ;).

DeckardPL (2009-03-14 20:03:04)

Świat doczekał się również i mojej recenzji.Ale sobie podyskutowaliście, nie ma co ;)Mateuszu, nie czyń komiksu Moore`a czymś, czym nie jest. To nie jest wykładnia kultury, Graal ani dogmat - to utwór literacki, który unosi się wśród morza rupieci, ale nie jest jedynym wystającym ponad powierzchnię. Sfilmować można wszystko na co jak dotąd wpadli twórcy innych aren - to po prostu kwestia dobrania i czasem rozwinięcia formy. Porównaj dla przykładu kinematografię lat `70, `80 i początku dwutysięcznych. A teraz spróbuj ją dopasować do obecnych filmów i seriali - kto w tamtych latach stosował kulminację wielu wątków w jednym fragmencie filmu ("Dark Knight")? Kto prowadził akcję w kilku punktach jednocześnie ("24")? Kto łączył obecną sytuację z retrospekcjami ("Sin City", "Lost")? Garstka twórców w pojedyńczych fragmentach (np. Lynch w "Diunie" - swoją drogą jeden z przełomowych filmów dawnej epoki).Patrząc na rozwój mediów za 5 lat nie poznamy tego, co dzisiaj nazywamy filmem.