Blogrys

Wielka melodia życia

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Pochmurna, deszczowa i mglista aura Glasgow potrafiła zadziałać przygnębiająco na największego optymistę. Duchowe pragnienie osiągało swe apogeum zazwyczaj w piątkowe popołudnie, po długim tygodniu znojnej pracy. Głód transcendencji stawał się nie do wytrzymania. Wystarczyło wtedy powysyłać kilka krótkich, treściwych wiadomości, wyznaczyć godzinę spotkania i... niedługo potem, odświętnie ubrani, odgrodzeni parasolami od nieprzyjaznego świata doczesnego, wędrowaliśmy w dół Hillhead Street. Na szczęście nie było daleko. Kościół znajdował się jakieś pół mili od naszych domostw. Na podwórzu spotykaliśmy innych zagubionych wędrowców i wszyscy razem wkraczaliśmy do świątyni, by gromadnie odprawić odwieczny rytuał i dać ukojenie naszym strudzonym duszom.

Òran Mór. Po gaelicku "wielka melodia życia" lub po prostu "wielka pieśń". Òran Mór. Najprawdziwszy kościół protestancki, dawniej znany jako Kelvinside Parish Church, przerobiony w latach 2002-2004 na kulturalne serce West Endu składające się z pubu na parterze, restauracji na piętrze i nocnego klubu w podziemiach. Takie rzeczy tylko w Szkocji.

Siedząc tam któregoś razu przy piwie, zauważyliśmy zakonnicę w habicie przeciskającą się przez tłum gości oblegających bar. Czy to samotna wojowniczka słowa bożego toczy krucjatę przeciwko pijackiej herezji? A może biedaczka pomyliła adresy i teraz próbuje tylko wydostać się jak najprędzej z diabelskiego przybytku? Nie. Po chwili rzekoma "zakonnica" wyłoniła się zza kilku stolików i wszyscy mogliśmy dostrzec jej dolną połowę przyodzianą w mini, pończochy i szpilki. Najwyraźniej adres okazał się właściwy: Skrzyżowanie Byres Road i Great Western Road, naprzeciwko wejścia do Ogrodów Botanicznych. Nie sposób nie trafić.

* * *

To ostatni wpis poświęcony memu wakacyjnemu stażowi w Glasgow. Było ich raptem jedenaście; liczba zupełnie niewspółmierna do ilości wrażeń przywiezionych ze Szkocji i funu, jakiego tam zaznałem. Rada końcowa dla tych, którzy jeszcze mają czas: Jeśli nadarzy się Wam okazja (a okazji czasem trzeba pomóc, wysyłając na przykład Erasmusowe podanie), jedźcie na wymianę studenckę. Niekoniecznie do Glasgow... ale akurat tamto miasto mogę polecić bez wahania.






Komentarze

LordThomas (2008-10-09 14:10:17)

Obok murzyna. Wiadomo.

mwisniewski (2008-10-09 14:10:37)

No i super. Niezłe miejsce na zdjęciu żeś wyrwał. :)

Misiolak (2008-10-10 18:10:58)

Nie mogl sie chlopak oprzec :>