Indiana Jones i Trzy Grosze Borysa
obejrzane ::: 2008-06-06 ::: 590 słów ::: #145
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Nowy Indiana Jones trafił do kin przeszło dwa tygodnie temu. Film obejrzałem w dniu premiery i początkowo nosiłem się z zamiarem popełnienia recenzji, jednak nie miałem czasu zabrać się za to od razu, a zaraz potem obrodziło w Sieci cudzymi tekstami. Pełnowymiarowej recenzji już nie napiszę, ale swoje trzy grosze chciałbym dorzucić. ...
Grosz pierwszy, czyli bomba atomowa. Poszukiwacze realizmu i tropiciele przesady są w błędzie. Bomba atomowa była fajna! Pokuszę się nawet o bezczelny pogląd, że był to jeden z najlepszych fragmentów całej tetralogii, który należy postawić w jednym szeregu z ucieczką przed kamienną kulą w Poszukiwaczach zaginionej Arki, starciem w szanghajskim barze w prologu Świątyni zagłady i powietrznej walce w Ostatniej krucjacie. Skąd mój zachwyt? Przede wszystkim bomba atomowa była oryginalna -- pokażcie mi drugi film, w którym bohater wdepnął w podobne tarapaty. A sposób, w jaki Indiana się z nich wykaraskał, wcale nie zgrzyta, bo przecież Indiany Jonesy to kino przygodowe nawiązujące do pulp fiction, nie symulator wykopalisk. Realizmu pontonowego spadochronu w "dwójce" się nie roztrząsało, bo scena była dobrze wyreżyserowana i zgrabnie wkomponowywała się w scenariusz. O bombie da się powiedzieć dokładnie to samo.
Grosz drugi, czyli nuda w środku. Królestwo Kryształowej Czaszki utrzymuje doskonałe tempo przez pierwszych czterdzieści minut, tj. do momentu wyjazdu Indiany i Mutta z Nowego Jorku do Peru. Następnie film w niewiarygodny wprost sposób zalicza glebę... bo przez długie minuty nic się tam nie dzieje. Bohaterowie łażą w tę i we w tę snując nudne, kiepsko rozpisane dialogi dotyczące tytułowego artefaktu. Halo! Dotarliśmy właśnie do środkowej części filmu o Indianie Jonesie -- co się stało z akcją? Szukając jej zacząłem się z zażenowaniem rozglądać po sali kinowej.
Grosz trzeci, czyli nie kosmici, a ludzie. Zakończenie "czwórki" także jest niestety schrzanione. Scenarzystom ewidentnie zabrakło pomysłu na ciekawe rozegranie finału. Z "danikenizmu" dałoby się przecież wiele wycisnąć... ale coś nie wypaliło na linii pomysł-fabuła. Kosmici per se mi więc w niczym nie przeszkadzali, większe rozczarowanie przyniósł natomiast czynnik ludzki. Harrison Ford radzi sobie co prawda doskonale (pomijając siwe włosy i zmarszczki, to w zasadzie ciągle ten sam Indiana), Shia LaBeouf również wypadł całkiem dobrze w roli Mutta, choć w roli następcy Dra Jonesa go nie widzę. Relacje między nimi dwoma też są O.K. Ale pozostali...
Wielkie nadzieje pokładałem w Johnie Hurcie, którego "odkryłem" parę lat temu i uważam za fenomenalnego aktora. Jakby na przekór charyzmie Brytyjczyka, twórcy obsadzili go w całkowicie niecharyzmatycznej, nudnej wręcz roli. Marion Ravenwood z "jedynki" jest tu na doczepkę, wystarczyłoby, gdyby Karen Allen przewinęła się tylko w tle. To samo da się powiedzieć o Maku, którego występ można by z powodzeniem ograniczyć do wstępu. A Cate Blanchett jako Irina Spalko jest... przerysowana. Tak, pamiętam, przed chwilą mówiłem o "nawiązywaniu do pulp fiction", ale zwróćcie uwagę, że wszyscy poprzedni badguye byli albo bardziej stonowani (Belloq, Elsa, Donovan, Vogel), albo mieli mniej czasu ekranowego (Toht, Mola Ram). Irina w tym sensie się wyróżnia i jakoś nie wychodzi to filmowi na plus.
Podsumowując: Nowy Indiana Jones mnie rozczarował. Gdyby nie świetny początek, uznałbym go za całkowitą klapę. I nie zgadzam się z Konradem Wągrowskim. W ciągu dwóch tygodni przed premierą "Królestwa..." obejrzałem w telewizorze "starą" trylogią -- wcześniej widziałem ją tylko raz, w wieku mniej więcej dziesięciu lat, na kopiach wideo nie najlepszej jakości -- i bawiłem się wyśmienicie. A "czwórkę", choć wyświetlaną na wielkim ekranie i z dźwiękiem surround, odebrałem jako, nie owijajmy w bawełnę, kiepską (powtórzę: nie licząc wyśmienitych pierwszych czterdziestu minut).
Pokuszę się o jeszcze jeden bezczelny pogląd. Pierwszy National Treasure jest fajniejszy od czwartego Indiany Jonesa.
Komentarze
LordThomas (2008-06-07 00:06:53)
Mnie to rozwalili kosmici w koncowce. Normalnie porazka na calego. Myslalem ze wyjde z kina...
mwisniewski (2008-06-07 13:06:24)
Nie "kosmici", a "międzywymiarowe istoty"! :P
Kuzan (2008-06-09 22:06:51)
:D a nosilem sie z zamiarem zobaczenia tego filmu w kinie. Proemiere przegapilem i powoli odnosze wrazenie, ze duzo nie stracilem :(
Misiolak (2008-06-12 23:06:48)
Kosmici to sie niestety przez cały film przewijali :( Sorry, to nie archiwum X :P
arti040 (2008-06-25 00:06:48)
Czemu nie napisales "Uwaga! Spoiler!" :/
Borys (2008-06-25 21:06:38)
A gdzie ja niby zaspojlerowałem? :)
arti040 (2008-06-25 21:06:40)
Wlasciwie, to opisales caly film ;)
Borys (2008-06-25 22:06:32)
No daj spokój, nie napisałem dokładnie, o co chodzi z kosmitami, o Muttcie i o kilku innych szczegółach. :)