Blogrys

Monsieur, vous êtes fou

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Przechodzę obok niego codziennie przynajmniej raz. Zdążyłem już dobrze oswoić się z tym widokiem, niezwyczajnym co prawda, ale też bardzo dalekim do zapierania przysłowiowego dechu w piersiach. A jednak od czasu do czasu wciąż potrafi przyciągnąć moją uwagę. Wtedy podchodzę bliżej, opieram się o barierkę i śledzę wzrokiem kulę, w której moje niewyraźne odbicie cyklicznie powiększa się i maleje. I tak jak Casaubon wiem -- ale każdy wyczułby to z magii tego spokojnego oddechu -- że okres zależy od ilorazu pierwiastka kwadratowego z długości linki i owej liczby pi, irracjonalnej dla przyziemnych umysłów, lecz z boskiego nakazu wiążącej nieuchronnie we wszystkich możliwych kołach obwód ze średnicą. I wiem też, że gdzieś tam nad punktem zawieszenia, w nieskończonym, idealnym przedłużeniu linki ku najdalszym galaktykom trwa nieruchomy przez całą wieczność Punkt Stały.

Wahadło Foucaulta.

I Wahadło Foucaulta.


Czytam sporo, ale do raz przeczytanych książek powracam bardzo rzadko. Szkoda czasu, wolę zawsze sięgnąć po nową lekturę. Niekiedy zdarza mi się mimo wszystko uczynić wyjątek. Albo dlatego, że przy jakimś tytule znakomicie spędziłem czas i po pewnym czasie mam ochotę na "powtórkę z rozrywki"; albo dlatego, że książka utkwiła mi w pamięci za sprawą swej głębi i czuję potrzebę podrążenia jej i dostrzeżenia szczegółów, które umknęły mi przy pierwszym podejściu. Wahadło Foucaulta autorstwa Umberto Eco należy do tej ostatniej kategorii i dopiero co skończyłem ją czytać po raz wtóry.

Teraz myślicie pewnie, że ją Wam polecę.

Wcale nie.

Otóż Wahadło Foucaulta to pierwszy znany mi przykład książki, która, choć bardzo dobra, jest jednocześnie nudna. Niemożliwa kombinacja? Nic nie poradzę, tak właśnie powieść Eco odbieram. Ktoś gdzieś napisał, że Wahadło... czyta się ciężko do mniej więcej setnej strony, ale potem już akcja się rozkręca. Nic bardziej mylnego. Po pierwsze, w ogóle trudno mówić o rozkręcającej się akcji -- powieść liczy przeszło sześćset stron i na jej kartach dzieje się, w czysto beletrystycznym sensie czasownika, bardzo mało. Po drugie, nawet jeżeli fabuła faktycznie trochę przyspiesza, to dopiero gdzieś w połowie tomu.

O czym więc Wahadło Foucaulta opowiada i co nie pozwoliło mi o książce zapomnieć? Krótko mówiąc, Eco opowiada tutaj o teorii spisku. Czy raczej Teorii Spisku. Albo nawet TEORII SPISKU. I nie chodzi tu bynajmniej o jakieś śmiechu warte tajemnice armi amerykańskiej, która w czterdziestym siódmym w Roswell przejęła szczątki rozbitego UFO. O nie nie, mówimy o odwiecznym spisku hermetycznym, który od zarania dziejów wpływa na życie niczego nieświadomych ludzi. Templariusze, masoni, różokrzyżowcy, podziemne tunele, święty Graal, Kamień Filozoficzny, alchemia, okultyzm, iluminaci, tajemnica długowieczności, sataniści, magia druidyczna, prądy telluryczne, Ukryci Zwierzchnicy, archonci, zaszyfrowane wiadomości, chtoniczne moce... O tym wszystkim, i o wielu innych pokrewnych sprawach, jest w Wahadle... mowa.

Wszelkie skojarzenia z twórczością Dana Browna, choć zrozumiałe, są całkowicie nie na miejscu. Nie chodzi nawet o to, że Eco to wyższa liga -- to po prostu kompletnie odmienne podejście do tematu. W Wahadle Foucaulta wątek sensacyjny jest niby obecny i stanowi nawet motyw przewodni, ale w gruncie rzeczy odgrywa rolę marginalną. Głównym celem powieści wydaje się być wykpienie wiary w istnienie wszechwładnych grup konspiracyjnych i pokazanie, skąd taka wiara, powszechna w każdym stuleciu, się bierze. Eco udowadnia, jak łatwo doszukać się głębszego sensu i skomplikowanych powiązań tam, gdzie ich nie ma, i jak prosto da się z dowolnych i przypadkowych elementów sklecić pozornie spójną całość.

Napisałem "wydaje się". Czemu tryb przypuszczający? Chociaż autor faktycznie puszcza wielkie oko do czytelnika, to nie wyrafinowana ironia jest głównym atutem powieści. Do Wahadła Foucaulta wróciłem z dwóch innych powodów.

Po pierwsze, książka inspiruje. Pobudza (hermetyczną) wyobraźnię czytelnika. Jest tyglem pełnym rozmaitych, świetnych koncepcji. Nie trzeba ich wcale brać na serio, żeby je docenić.

Po drugie i przede wszystkim, Wahadło Foucaulta to poniekąd opowieść o poszukiwaniu szczęścia. I jak na porządną opowieść o poszukiwania szczęścia przystało, zawarto tu bardzo proste i bardzo głębokie spostrzeżenie dotyczące -- zabrzmi wyświechtanie, ale nie będę silił się na zgrabne przenośnie -- sensu życia. Spostrzeżenie napawające pesymizmem i optymizmem zarazem. Treściwe, ubrane w zaledwie dwa zdania, umieszczone na jednej z ostatnich stron książki. Oczywiste, lecz dalekie od banalności. Każące spojrzeć na wszystko z nieco innej perspektywy. Współbrzmiące z myślą zawartą w Historii twojego życia, doskonałym opowiadaniu SF Teda Chianga.

Więc może jednak powinniście po Wahadło Foucaulta sięgnąć? Chyba że chcecie szukać innego sensu. Chyba że jesteście ślepi na objawienie.

Chyba że brak Wam wiary.

____________________
Autorką zdjęcia wykorzystanego w nagłówku jest Krissa Corbett Cavouras.






Komentarze

Borejko (2008-04-09 05:04:34)

Nuda i masa inspiracji. Ot co! Kwintesencja Wahadła...Ja osobiście najbardziej lubię fragment o zależności pomiedzy wzgórkiem łonowym, a blatem czołowym flipera-> półtorej strony o ile dobrze pamiętam(heh).