Do pracy by się szło
priv ::: 2007-08-25 ::: 390 słów ::: #90
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Trzynaście notek temu pisałem o rozpoczęciu wakacyjnego stażu w koncernie badawczym SINTEF, w sekcji optycznych systemów pomiarowych i analizy danych. Miał trwać "od czterech do sześciu tygodni"; trwał pięć i pół, chociaż rozpocząłem go 11 czerwca, a zakończyłem tydzień temu, 17 sierpnia. Wyjaśnienie pozornego paradoksu czasowego jest bardzo proste. Staż podzielony był na dwie części, pomiędzy którymi dostałem cztery tygodnie urlopu (niestety, bezpłatnego :P ), a który spędziłem w Polsce, co zaowocowało m.in. Susłakonem.
...
Staż udał się nadzwyczaj dobrze. Dał mi mocny wpis do CV, kilka znajomości, jakie mogą przydać się w przyszłym życiu zawodowym, kilka nowych umiejętności, a także nieco forsy. Prywaty nie zamierzam jednak uprawiać i nie będę opowiadał ze szczegółami, jak było i co robiłem. Chciałem natomiast podzielić się pewnym spostrzeżeniem, pozornie banalnym, ale opatrzonym podtytułem "dopóty nie spróbujesz, dopóki się nie przekonasz". Mianowicie:
Praca w pełnym wymiarze godzin jest bardzo czasochłonna.
Trywialne, mówiłem. Jednak trzeba trochę samemu popracować, żeby w pełni zrozumieć, co dokładnie oznacza powyższe zdanie. Jeśli od poniedziałku do piątku wychodzimy z domu rano, a wracamy późnym popołudniem, to w ciągu tygodnia zostaje bardzo niewiele czasu na inne zajęcia i rozrywki. Przychodzisz z roboty, robisz obiad i... orientujesz się, że zrobił się wieczór i że niedługo trzeba będzie kłaść się spać. Człowiek z utęsknieniem wypatruje weekendu, a w dalszej perspektywie -- urlopu.
Bynajmniej nie narzekam, bo pracować przecież trzeba. Tak jest świat skonstruowany i nic się na to nie poradzi. Zresztą, szybko można się przyzwyczaić, wpaść w rytm i zapomnieć, że przecież w czwartki o tej godzinie zwykle robiłem coś zdecydowanie fajniejszego. Zdaję sobie poza tym sprawę, że nierzadko zarabianie na miskę ryżu potrafi być i czasochłonne, i fizycznie męczące, jak w przypadku przysłowiowego machania łopatą. Z drugiej strony zastanawiam się, czy przy tej samej płacy wolałbym pracować lekko czterdzieści godzin w tygodniu, czy dwa razy ciężej, lecz tylko przez godzin dwadzieścia...
Konkluzja jest taka, że szkoła i studia to małe piwo w porównaniu z pełnoetatową pracą, jakiej większość ludzi musi poświęcać większość swojego życia. Trochę szkoda, że odkrywam to tak późno, gdy zostały mi tylko dwa lata kwadransów akademickich i wczesnego urywania się z wykładów. Z przymrużeniem oka dochodzę do wniosku, że niegłupim rozwiązaniem byłoby obligatoryjne posyłania sześcio-siedmioletnich dzieci na kilka miesięcy do jakiejś żmudnej roboty. Potem w o wiele większym stopniu doceniałyby beztroskę dzieciństwa i młodości. A autostrady przecież też ktoś musi budować.