Blogrys

Rodzime "Sie7em"

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.



Na liście irytujących uczuć przyzwoitą lokatę zajmuje to wywołane przez nieznajomość tytułu utworu (literackiego, filmowego bądź muzycznego), z którym mieliśmy do czynienia i który bardzo nam się podobał. Czasem tytułu się zapomina, jak to bywa w przypadku widzianych przed laty filmów lub czytanych w dzieciństwie książek; czasem tytułu nigdy nie poznajemy, bo albo "nie oglądaliśmy od samego początku", albo "didżej w radiu nie zapowiedział". Na anonimowość piosenek trudno zaradzić, gdyż wyszukiwarki dźwiękowej obsługiwanej mruczeniem na melodię jeszcze nie wynaleziono. Pół biedy natomiast, jeśli problem dotyczy książki albo filmu -- w erze internetu z pomocą przychodzą Gugiel, fora, Usenet... Trzeba jednak posiadać jakiś punkt zaczepienia, którego ja niestety nie miałem.
...


Naprawdę dawno temu, jakoś w połowie lat dziewięćdziesiątych, obejrzałem polski, dość stary (ale nie czarno-biały) kryminał. Był to film ponury, utrzymany w mrocznym klimacie, o zakończeniu będącym istną antytezą pojęcia happy-end. Fabuła opowiadała o inspektorze policji prowadzącym śledztwo w sprawie brutalnych morderstw popełnianych na małych dzieciach. Drugi bohater to syn inspektora, który, pragnąc zwrócić na siebie uwagę zaniedbującego dom ojca, podejmuje prywatne dochodzenie. Film kończył się akcentem tak mocnym i przewrotnym, że zaspojlerowanie epilogu stanowiłoby poważną zniewagę wobec tych z Was, którzy rzeczonej produkcji nie znają (zapewne większość).

Przez długi czas myślałem, że film nosi tytuł Cicha noc (akcja rozgrywała się zimą, w okolicach Bożego Narodzenia). Niestety, poproszony o potwierdzenie Filmweb oznajmił mi, że się mylę -- wspominane dzieło nie było z pewnością ani siedmiominutową etiudą, ani opowieścią o konfrontacji podhalańskiej kultury ludowej z niemiecką okupacją. Sprawa wyglądała na beznadziejną, tym bardziej, że odcięty od polskiej telewizji nie mogłem liczyć na to, że któregoś razu przypadkiem natrafię na film przeglądając program telewizyjny lub skacząc po kanałach. (Z tą "beznadziejnością" umyślnie dramatyzuję, aby sprytnie zamaskować swoiste lenistwo. Mogłem popytać o ten kryminał gdzieś w Sieci -- czego nigdy nie zrobiłem.)

Mijały lata. Aż kilka dni temu, przeglądając jeden z archiwalnych numerów "Esensji", zupełnie przypadkowo poznałem tytuł filmu. Wśród nocnej ciszy, nie żadna Cicha noc, choć byłem blisko. Dowiedziałem się zarazem, że nakręcono go na podstawie powieści Ladislava Fuksa pt. Śledztwo prowadzi radca Heumann.

Książki Fuksa niezwłocznie wpisałem na swą listę to-read. A mój "zaginiony" kryminał? Nie mam pojęcia, kiedy nadarzy się okazja do powtórnego obejrzenia, lecz teraz przynajmniej wiem, czego dokładnie wypatrywać. Porównanie Wśród nocnej ciszy do genialnego Sie7em Finchera jest pewnie nieco na wyrost; nie wykluczam zresztą, że teraz, po latach, polska produkcja nie podobałaby mi się tak jak kiedyś i spotkałby mnie mniejszy lub większy zawód. We wspomnianym Esensyjnym tekście recenzent Chosiński używa jednak słów "jeden z najlepszych w historii polskiego kina kryminałów", zatem coś musi być na rzeczy.

Konkluzja blogowej notki będzie czworaka. Po pierwsze, jeśli będziecie mieli okazję obejrzeć Wśród nocnej ciszy, zróbcie to. Po drugie, jeżeli natraficie na jakąś kolekcję polskich filmów na DVD, w skład której wchodzić będzie ów kryminał, dajcie mi znać. Po trzecie, nie czytajcie o Wśród nocnej ciszy na Filmwebie, bo paskudnie go tam zaspojlerowano. Po czwarte, czyż kiedyś filmowe plakaty nie były ładniejsze?






Komentarze

lama227 (2007-04-27 14:04:26)

Fuks miał dostęp do archiwum policji co ułatwiło mu prace...Spotkałem się z orginałem tej sprawy czytając "Techniki kryminalistyczne..." dzieło o zacięciu raczej naukowym i nie do poduszki. Istniało kiedyś pojęcie "polska szkoła plakatu" i nie był to eufemizm. Ten tu to praca Andrzeja Pągowskiego. Klasa sama dla siebie. Polecam "wdowy" - kwintesencja czarnego humoru.

Borys (2007-04-28 14:04:55)

Ale czy ta sprawa w rzeczywistości wyglądała tak samo jak w filmie? Wiesz, o co chodzi... :)Jeśli chodzi o Andrzeja Pągowskiego -- dzięki za informację, bo jego plakaty to rzeczywiście rewelacja. "Wdowy", faktycznie, mocna rzecz. :) Niezłe wrażenie robią też plakaty do hollywoodzkich przebojów, np. do "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" (wypadałoby swoją drogą znowu obejrzeć) i "Roju" (jestem jedyną znaną mi osobą, która uważa "Rój" za rewelację, a nie za chałę :)). Ech, powiesić sobie któryś z tych plakatów na ścianie, to dopiero byłaby bomba i lans. :)

Scobin (2007-04-29 09:04:28)

<zdjęcie>Borysie, Ty to naprawdę zrobiłeś!

lama227 (2007-04-30 04:04:33)

Borys, Pągowski jest oczywiście do kupienia, www.poster.com.pl/pl/pagowski.htm ale o cenach za orginał wole nie myśleć. Choć osobiście chętniej bym "powiesił" Siudmaka o którym też jakoś cicho w jego rodzinnym kraju.Rzekłem.PS. Aktualna fotka jest bardziej ludzka. Gdyby tak jeszcze avatara obrócić tak by "czytał" teksty... ;)

Borys (2007-05-05 23:05:39)

Gdyby tak jeszcze avatara obrócić tak by "czytał" teksty...Mówisz, masz. :)